czwartek, 12 listopada 2015

Panie Premierze...

-       Panie Premierze, melduję wykonanie zadania!

-       Spokojnie Antoni. Nie krzycz tak, Beata jest w pokoju obok. O co chodzi?

-       Mianowałem już swoich zastępców w Ministerstwie Obrony Krzyża Świętego. Ministrem Wojny będzie Krystyna Pawłowicz, a Ministrem Obrony Wraku – Ewa Stankiewicz.

-       Świetnie! Kryśkę dajcie od razu na pierwszą linię frontu i zrzućcie jeszcze propagandowe ulotki edukacyjne z jej zdjęciem – obniżymy morale wroga. Gdybyś potrzebował pomocy, to damy ci jeszcze Gowina.

-       Ale on jest przecież od szkolnictwa.

-       Nieważne. Przesuniemy go do MOKŚ. Jemu i tak wszystko jedno, nawet się nie zorientuje.

-       Tak jest Panie Premierze!

-       Beatko! Pozwól do nas na chwilę!

-       Słucham Panie Prezesie… yyy… to znaczy – Panie Premierze.

-       Oj, Beatko, chyba muszę ci ten Internet wyłączyć, bo już ci się w głowie miesza.

-       Przepraszam Panie Premierze.

-       Wybaczam, ale póki masz jeszcze ten Internet to zacznij się już uczyć angielskiego. Zresztą Kazimierz już wrócił, więc się wakat w Londynie zrobił.
Mam dla ciebie dobrą wiadomość: mamy kolejne dwie osoby do twojego rządu.

-       Bardzo dziękuję Panie Premierze.

-       Później mi podziękujesz. Teraz idź zrób nam herbatę.

-       Antoni, jesteśmy już gotowi do ataku w obronie Świętego Królestwa Rzeczypospolitej?

-       Tak. Mamy już gotowe wszystkie relikwie dla armii. Pierwsza będzie relikwia Św. Lecha – paznokieć z dużego palca u prawej stopy. Zaraz za nią – sweter Św. Jana Pawła II z pielgrzymki w górach. Dalej gałąź ze Św. Brzozy Przeznaczenia. A potem już standardowo: Św. Wojciech, kardynał Wyszyński itd. Mamy też skórę Jerzego Urbana.

-       A po co nam jego skóra?

-       W zasadzie to nie wiem. To prezent od Polonii amerykańskiej. Biedaczysko emigrował zaraz po głosowaniu nad votum zaufania. Pech chciał, że jego samolot do Las Vegas miał awarię i musiał lądować w Chicago. Jak się o tym dowiedział, to chciał wyskoczyć nad Atlantykiem, ale zahaczył uchem o stewardessę i wyłożył się w przejściu jak długi. Na lotnisku w Chicago przywitał go milion rodaków. Najpierw ksiądz go oblał święconą wodą, a potem to już… O! Można wypchać trocinami i się postawi pod siedzibą Agory, jako przestrogę.

-       Dobry pomysł. Tylko niech mu wyryją krzyż na czole.
No dobra, a przed kim właściwie my się bronimy?

-       Przed niewiernymi, Panie Premierze.

-       No tak. Z której strony na nas idą?

-       Na nas? He, he! Pan Premier ma poczucie humoru. Idą od południa, ale już na Węgrzech odbijają w lewo i do Niemiec przez Austrię.

-       To Węgrzy nie mogą ich powstrzymać?!

-       Mur Węgierski jeszcze nie skończony i barbarzyńcy przepychają dzieci przez dziury. Za murem czekają na nich węgierscy dziennikarze i kopią po kostkach, ile wlezie, ale jest ich zbyt mało.

-       No to trzeba im pomóc.

-       Wysłaliśmy już ochotnicze oddziały z Gazety Polskiej i Naszego Dziennika. Kazałem kopać nieco wyżej, żeby jednocześnie zmniejszyć im szanse na reprodukcję.

-       Bardzo dobrze, ale wysyłaj już nasze oddziały AB do głównego natarcia.

-       AB? Chyba AK?

-       Aha, zapomniałem ci powiedzieć. Przemianowaliśmy Armię Krajową na Armię Boga, żeby Czesi nie mogli kręcić nosem, jak będziemy szli przez ich terytorium. I powiedz dowódcy, żeby po drodze spalił tę ich Pragę. Jedna Praga w Europie wystarczy, bo to się potem cholera myli. Zresztą zanim wyzwolimy Lwów i Wilno, to już będzie jakiś sukces. Powie się społeczeństwu, że Praga zdobyta i przyłączona do Warszawy. Się ludzie ucieszą, dadzą więcej na mszę.

-       Panie Premierze, herbatkę przyniosłam. W międzyczasie sprawdziłam ten Londyn i w Polsce nie ma takiego miasta. Jest Lądek, Lądek Zdrój….

-       Tak, tak Beatko. Pojedź tam swoim autobusem, może ci się tam spodoba i za rok wystartujesz na wójta.

-       Przecież następne wybory samorządowe dopiero w 2018.

-       To się jeszcze okaże. Zawołaj mi tu Andrzejka. Mam dla niego tych sędziów do Trybunału. Niech chłopina sobie wreszcie ich mianuje, bo się już ludzie z niego śmieją.


…cdn

wtorek, 29 września 2015

!ONZ SHOW!


Zaczęło się! Wielkie show w ONZ! Każdy ma swoje 5 minut, aby pokazać się, jako silny i mądry lider. Taki, który nie tylko dba o swoich ziomków w kraju, ale jest też mesjaszem dla wszystkich ciemiężonych i krzywdzonych na naszej pięknej planecie. Nasz nowy prezydent również gromił z mównicy wszystkich odpowiedzialnych za zło i niesprawiedliwość na świecie. Niczym papież - wziął pod swoją obronę wszystkich chrześcijan. A nawet jazydów. Nie wiecie kim są jazydzi? Spokojnie, ja też nie jestem do końca pewien (takie skrzyżowanie różnych wyznań, a może bardziej punkt wyjścia dla wszystkich wielkich religii?). Jeszcze rok temu niewiele osób w Polsce znało takie słowo, a co dopiero wiedzieć, że to tacy ludzie są, co ich nikt na Bliskim Wschodzie nie lubi. A nie lubią ich np. dlatego, że czczą (oprócz jedynego boga) Szaytana – najważniejszego z siedmiu świętych bytów (inaczej aniołów). Oj, jak się tylko w Polsce dowiedzą, że prawie-błogosławiony Andrzej Duda, co hostię świętą od upodlenia uratował, zdrowiem własnym, a może i życiem ryzykując, broni wyznawców Szaytana! A niech tylko ci uchodźcy-Szaytaniści przyjadą do Polski zabierać nasze zasiłki i gwałcić nasze kobiety! Reelekcji już bankowo nie będzie.

Ale, co by elektorat był syty i owca cała, oberwało się też Rosji i Putinowi. Oczywiście z imienia wymienieni nie zostali, ale nawet wspomniana owca wiedziałaby, kto to taki, co siłą zajmuje terytorium innego kraju, nie bacząc przy tym na prawo międzynarodowe i prowadzi politykę zagraniczną metodą faktów dokonanych. … Kto powiedział USA?! A dajcie spokój już z tym Irakiem! Oj tam, że Afganistan! Panama? Nikaragua? Chile? A gdzie to w ogóle jest?! To chyba obok tego kraju w górach, gdzie były premier, co to jest teraz prezydentem wszystkich Europejczyków kupił tę śmieszną czapkę w sklepie z pamiątkami. Ale tu chodzi o Rosję, na boga! (z małej litery, bo nie faworyzuję żadnego wyznania, choć w statystykach parafialnych katolik, to jednak nie bierzmowany i grzeszny taki, że nawet zanurkowanie w Jordanie by nie pomogło). I o największą przegraną w tej sytuacji, sąsiadkę naszą wspólną – Ukrainę. I tu należy dwa razy przyklasnąć! Raz – żeby skończyć żarty. Drugi raz – prezydentowi. Dlatego, że miał odwagę stanowczo zaprotestować przeciwko zbrodniczym działaniom Kremla. I zrobił to otwarcie, bez irytującej dyplomatycznej bibułki (chodzi o tę bibułkę z powiedzenia o bułce). Niemniej ważne jest przypomnienie wszystkim o wciąż tlącym się konflikcie tuż obok nas. Tu, w Europie! Bo w związku z kryzysem uchodźców wszyscy zdają się nie pamiętać, że już dawno powinny być wdrażane, negocjowane przez Niemcy i Francję mińskie postanowienia, którymi to aktualnie tyłek wyciera sobie Władimir Władimirowicz.

Ten ostatni o Ukrainie dużo nie mówił – zamach stanu i tyle. Zresztą, co ma mówić, skoro Rosja nie bierze udziału w tym konflikcie, tylko pomaga atakowanym ukraińskim Rosjanom. Tak samo pomagała tym polskim w 1939 roku. A siedem lat temu – tym gruzińskim. Rosyjski prezydent głównie komentował sytuację na Bliskim Wschodzie i radził ułożenie się z (jeszcze)rządzącym prezydentem Assadem w celu szybszego zakończenia konfliktu. Większość opinii publicznej się oburzyła, a szczególnie urażony poczuł się szef Human Rights Watch. Wcześniej prezydent Obama odrzucił opcję poparcia syryjskiego reżimu, jednocześnie deklarując chęć współpracy ze wszystkimi państwami – w tym z Rosją i Iranem (zawsze mnie to zadziwia, że zakończenie wojny domowej w jakimś kraju jest negocjowane przez zupełnie obce państwa). USA nie zamierzają wspierać żadnych krwawych dyktatorów. Co innego opresyjny reżim w Egipcie, hojnie wspierany przez Amerykanów dostawami uzbrojenia (i wkrótce też przez Francuzów). Nie wydaje się istotne cenzurowanie mediów w tym kraju, aresztowania dziennikarzy i aktywistów, hurtowo wydawane wyroki śmierci, czy brutalne wysiedlenia ludzi na Synaju. A wszystko to po wcześniejszym obaleniu pierwszego w historii Egiptu demokratycznie wybranego prezydenta. O wspieraniu reżimów w takich krajach, jak Arabia Saudyjska, czy Bahrajn już nie wspominając.

I tak sobie wszyscy pogadali, ale jak zwykle niewiele z tego wynika. Bo można się oburzać na postulaty współpracy z Baszarem al-Assadem, ale nikt nie proponuje sensownej alternatywy. Amerykański projekt Wolnej Armii Syryjskiej poniósł kompletną klęskę. Zresztą nawet, gdyby zwyciężyła i przejęła chwilowo władzę w Syrii, to nie posiada struktur, które mogłyby tę władzę utrzymać. Jest sztucznie stworzona przez USA i nie miałaby prawa bytu w syryjskim społeczeństwie. Aby zrozumieć dzisiejszą rolę Assada, należałoby się cofnąć aż do czasów, kiedy Egiptem i Syrią rządził Gamal Abdel Nasser (też wojskowy). Trzeba wziąć pod uwagę rolę i prestiż, jakie zdobyła armia w Syrii po zamachach stanu – najpierw przez komitet wojskowy (tzw. wolnych oficerów), a potem przez ojca obecnego prezydenta – Hafeza al-Assada (brał on udział w obydwu, ale po tym drugim zdobył pełnię władzy w kraju). To dzięki niemu syryjska armia zdobyła silną pozycję w kraju i dlatego też była wobec niego absolutnie lojalna. Bo niby czemu ta armia jest dziś wciąż wierna reżimowi, mimo że ten bestialsko wyżyna swoich rodaków? I jeśli jutro zakończy się wojna w Syrii i będziemy chcieli odsunąć od władzy wszystkich współodpowiedzialnych za zbrodnie, to w efekcie będziemy musieli zlikwidować całą armię syryjską. A to doprowadzi do kolejnej katastrofy – świetnie zorganizowani, uzbrojeni po zęby ludzie pozbawieni pracy, pozycji w społeczeństwie i bez widoków na lepszą przyszłość. Ewidentnie powtórka z Iraku, gdzie po obaleniu Saddama Amerykanie rozwiązali irackie siły zbrojne, ponieważ były to struktury władzy poprzedniego reżimu. Momentalnie rozpętało się wtedy piekło, a Stany Zjednoczone w panice starały się odwrócić skutki swojej decyzji. Nota bene Saddam Hussein wywodził się z tej samej partii Ba’ath, co Hafez al-Assad (chociaż w obydwu przypadkach, to był tylko skuteczny kamuflaż, a idea bathystów pozostała tylko ideą).

Trzeba myśleć o tym wszystkim już dzisiaj, bo potem może być dokładnie tak samo, jak dziś w Iraku. Rozwiązanie konfliktu w Syrii nie polega tylko na obaleniu Baszara al-Assada, ale znalezieniu alternatywy dla jego rządów. Również alternatywy dla systemu, który kształtował życie tego kraju przez kilkadziesiąt lat. Te same problemy przechodzą aktualnie Egipt i Irak. Do tego wszystkiego należy dołożyć ścierające się interesy Iranu, Arabii Saudyjskiej, Rosji, USA, Turcji, Izraela i wziąć pod uwagę ogromne pieniądze z wydobycia i przesyłu ropy naftowej przez ten region, jak również przebiegające tam istotne szlaki handlowe. Możemy wtedy debatować w ONZ do końca świata i o jeden dzień dłużej. I tak już debatujemy od setek lat, a wojna dalej się toczy. Ale ONZ Show musi trwać, a bez wojny nie byłoby tylu emocji, ani świetnie zagranych „wybitnych mężów stanu”.

wtorek, 8 września 2015

Komu pomogę, temu pomogę, a jak nie pomogę, to moje prawo. Amen, kurwa!

Do niedawna, mając z tyłu głowy historię Polski w XX wieku, zawsze czułem rozgoryczenie z powodu obojętnej postawy krajów zachodnich wobec naszych tragedii. Najpierw zdrada w Monachium, potem irytująca powściągliwość po ataku Niemiec w 1939 i wreszcie oddanie Polski na pastwę ZSRR po 1945. Ale dzisiaj jestem zły za to, że nam bardziej nie dokopano. Można było zrzucić po jednej atomówce na Warszawę i Kraków tak, jak na Japonię. Może wtedy bardziej wryłoby się nam w głowy, że nie warto nienawidzić innych ludzi. Że nie wszyscy inni (czyt. nie-Polacy, nie-chrześcijanie) są gorsi i trzeba co najmniej ich lekceważyć, a już na pewno nie wpuszczać ich do swojego domu. I może wtedy byśmy pamiętali, że wojna to straszna rzecz i osobom, które jej doświadczają należy pomóc, bez względu na ich narodowość, religię, czy kolor skóry. Może niepotrzebnie przyjmowano na zachodzie polskich emigrantów w czasie wojny i potem w czasach PRL. Bo, jak widać nie jesteśmy warci takiej pomocy. I nie zasłaniajmy się względami bezpieczeństwa, bo zachodnie kraje też miały prawo bać się Polaków, jako potencjalnych szpiegów komunistycznych (co w tamtych czasach było śmiertelnie poważnym zagrożeniem dla zachodnich rządów).
Żeby było jasne: wiem jakich okrucieństw dopuszczają się tzw. islamscy terroryści na Bliskim Wschodzie i w Afryce. Pamiętam o licznych zamachach w Afganistanie, Pakistanie, Indiach i wielu innych miejscach na całym świecie, gdzie sprawcami byli członkowie radykalnych grup islamskich. I wiem, że uzasadnione są obawy, że wraz z uchodźcami uciekającymi przed wojną w Syrii, czy w Libii mogą przyjechać incognito także terroryści. Istnieje takie ryzyko. Podczas niemieckiej okupacji ludzie też ryzykowali swoje życie i często życie całej swojej rodziny, ukrywając np. Żydów. A jednak mieli na tyle odwagi i dzisiaj nazywamy ich bohaterami (Sprawiedliwi wśród Narodów Świata). Natomiast dzisiejsi Polacy to banda tchórzliwych, egoistycznych hipokrytów, którzy nie widzą dalej niż koniec swojego fiuta. I oby tak was zapamiętały wasze dzieci i wnuki, tylko po to, żeby w przyszłości nie były takie, jak wy.
Część Polskich katolików, wykazujących się większą empatia, wielkodusznie zadeklarowało, że akceptują przyjęcie uchodźców-chrześcijan (m.in. p. Jarosław Gowin). No bo muzułmanie to już inna bajka – odrębna kultura, zaszczepiona nienawiść do zachodniej cywilizacji oraz ewidentne skłonności do wysadzania się w powietrze w zatłoczonych miejscach. W końcu nie wszyscy jesteśmy Chrystusami i nie możemy tak bezrefleksyjnie kochać drugiego człowieka. Znów jednak warto znać nieco historii, aby móc obiektywnie ocenić tę bliskość kulturową chrześcijan na całym świecie. Wystarczy przypomnieć rzezie dokonywane przez libańską falangę (potoczna nazwa chrześcijańskiej partii Kataeb) podczas wojny domowej. Tym, którzy porównują muzułmańskich uchodźców do dzikich zwierząt, polecam zapoznać się z zeznaniami świadków masakry Palestyńczyków przez chrześcijan libańskich w obozach dla uchodźców Shabra i Shatila (na obrzeżach Bejrutu). Dowiecie się m.in. o ciężarnych kobietach z rozprutymi brzuchami, dzieciach z poderżniętymi gardłami, zabitych chłopcach, którym odcinano genitalia i ryto nożem na ciele krzyż. Tacy też mogą być wasi bezpieczni i bratni chrześcijanie. Żydzi też nie muszą być lepsi. Powyższe zbrodnie odbywały się pod nadzorem izraelskiej armii (pod dowództwem Ariela Sharona), która dostarczyła broń, otoczyła obozy, aby nikt nie uciekł oraz zapewniła rzeźnikom oświetlenie w nocy, żeby nie musieli przerywać pracy (holenderska siostra zakonna, obecna wtedy w obozie, zeznała, że w nocy było jasno, jak na stadionie podczas meczu piłkarskiego). Zbrodnie izraelskiej armii można jeszcze długo wymieniać - przez ostatnie 15 lat Żydzi zabijali średnio jedno palestyńskie dziecko co trzy dni. O zbrodniach muzułmanów raczej nie trzeba przypominać, bo wszyscy o nich słyszeli (w przeciwieństwie do tych pierwszych).

Jednak, czy to wszystko oznacza, że ze strachu nie powinniśmy pomagać nikomu, bo niesie to ze sobą zagrożenie? Czy wolno nam wrzucać wszystkich do jednej beczki, tylko dlatego, że wpasowują się w nasz prymitywny obraz islamskiego terrorysty? Nie wolno nam robić tego tak samo, jak ja nie powinienem mierzyć wszystkich Polaków jedną miarą i w ten sposób krzywdzić tych, którzy bezinteresownie oferują swoją pomoc uchodźcom. Pozostałym mówię: Obyście nigdy sami nie potrzebowali pomocy innych narodów! Żeby nie zdarzyło się, że podczas kolejnej wojny światowej (lub innej katastrofy) Chińczycy powiedzą wam: „Owszem, przyjmiemy was Polacy, ale tylko wyznawców Konfucjanizmu oraz Taoizmu i mówiących po mandaryńsku.”

piątek, 3 kwietnia 2015

O tym się mówi... a szkoda

O tym się mówi…


Świat obiegło zdjęcie syryjskiej dziewczynki, poddającej się na widok wymierzonego w nią aparatu fotograficznego. Wraz z informacją pojawiły się, jak zwykle, spontaniczne napady współczucia tzw. opinii publicznej.
Jak to już bywało w takich sytuacjach, erupcja powszechnego żalu i rozgoryczenia szybko przygaśnie i wrócimy do codziennych spraw, jak na przykład tragifarsa w odcinkach, o roboczej nazwie – prezydencka kampania wyborcza. Reszta zachodniego świata również zajmie się ciekawszymi tematami. Wrócimy m.in. do rozważań o wprowadzeniu codziennych badań psychologicznych pilotów oraz analizy ich sytuacji rodzinnej do trzech pokoleń wstecz. Wraz z ekspertką Joanną Racewicz omówimy obowiązek montażu bezpiecznych drzwi harmonijkowych do kabiny pilotów (tak, aby w przyszłości można było je z łatwością wyważyć), a także wyposażenie pilotów w cewniki. W związku z tym, że od katastrofy minęło już trochę czasu, pani Racewicz może ponowić pytanie do korespondentki TVP: „Co mówią rodziny ofiar?” (pytanie autentyczne, podczas Wiadomości w TVP Info, w odpowiedzi p. Racewicz usłyszała, że dziennikarzom nie pozwolono rozmawiać z rodzinami ofiar). Nota bene jestem bardzo ciekawy jak brzmiałoby pytanie korespondentki. Zapewne coś w rodzaju: „Panie X, w katastrofie zginęła pańska córka. Co Pan na to?”
Mówi się, że poziom intelektualny polityków jest odzwierciedleniem wybierającego ich społeczeństwa, a ja twierdzę, że poziom debaty publicznej jest wprost proporcjonalny do intelektu dziennikarzy. Próbkę możliwości mogliśmy zobaczyć w jednym z odcinków Familiady. Nawet Karol Strassburger nie mógł ukryć konsternacji, chociaż po tylu latach, jako prowadzący widział i słyszał już wiele.
Trzeba jednak oddać honor nielicznym, inteligentnym, dociekliwym i autentycznie realizującym misję. Udaje im się ujawniać afery i przekręty na najwyższych szczeblach władzy oraz pokazywać absurdy polskiej rzeczywistości prawnej (jak np. historia wszechwładnego komornika). Ale gdy przychodzi do analizy i opinii o wydarzeniach spoza polskiego podwórka, to rola naszych dziennikarzy kończy się na relacji pt. „Merkel potępiła…”, „Obama zaapelował o…”, „Putin powiedział, że…”. Czyli dokładnie to, co potrafiłby każdy, kto zna choć jeden język obcy.
Szczególnie frustrujące są relacje z rozmów pokojowych w Mińsku (Francja, Niemcy, Rosja, Ukraina i separatyści-Noworosjanie) oraz negocjacji ws. programu nuklearnego Iranu (USA, Rosja, Chiny, Wielka Brytania, Francja, Niemcy, Iran). Zwłaszcza w tej drugiej kwestii, szczyt możliwości analitycznych dziennikarzy zawęża do ciągłego powtarzania: „Zniesienie sankcji w zamian za ograniczenie programu nuklearnego Iranu”. No i oczywiście: „Zamiast aktualnych 19 tys. wirówek (do wzbogacania Uranu) Iran będzie miał tylko nieco ponad 6 tys.”. Przeciętnemu czytelnikowi (ew. widzowi) nic to nie mówi (piszącemu to dziennikarzowi raczej też nie), ale na pewno od razu czuje się bezpieczniej.

… a to się dzieje!


Jednak gdyby taki dziennikarz wykazał się choć odrobiną inicjatywy w odnalezieniu dodatkowych informacji i spróbował zestawić fakty, to mógłby szerzej naświetlić temat czytelnikom (tudzież widzom). Dlaczego nie zastanowił się, co zmieniło się w ostatnim czasie, że Amerykanie zgodzili się na kompromis, podczas gdy wcześniej odrzucali jakąkolwiek formę irańskiego programu nuklearnego? A może ma to związek pasmem sukcesów rebelii Huti w Jemenie, którą wspiera Iran? Zagraża to bezpośrednio Arabii Saudyjskiej, która od kilku dni prowadzi intensywne naloty na pozycje rebeliantów (wraz kilkoma państwami arabskimi), ale mimo to rebelia wciąż postępuje (kierunku Arabii Saudyjskiej właśnie). Królestwo Saudów jest też zagrożone z północy prze Państwo Islamskie. Ale może nie to jest najważniejsze, bo przecież Saudyjczycy dysponują potężnym arsenałem amerykańskiego uzbrojenia (aktualnie są największymi importerami broni na świecie). A może istotne jest utrzymywanie przez Saudyjczyków wysokiego poziomu produkcji ropy naftowej, przez co cena utrzymuje się na niskim poziomie (nie jest to oczywiście jedyny czynnik, ale na pewno znaczący – II miejsce w światowej produkcji ropy)? Pozwala to Amerykanom „przycisnąć” Rosjan, dla których zysk z eksportu ropy to lwia część dochodów państwa oraz główne źródło waluty. Czyżby Saudyjczycy wywarli presję na USA? – „Trzymamy dla was niskie ceny ropy i Rosjan w szachu, ale wy musicie rozwiązać teraz problem Jemenu.” Czyli dogadać się z Iranem. To jednak chyba za mało dla USA, żeby przez deal z Teheranem popaść w konflikt z Izraelem.
Zatem należy szukać innych powiązań. Państwa, które prowadzą naloty na rebeliantów Huti wspólnie z Saudyjczykami to m.in. Egipt (który ostatnio promuje projekt wspólnej arabskiej armii), Zjednoczone Emiraty Arabskie, Kuwejt i Sudan. Są to kraje, które eksportują ropę poprzez Zatokę Sueską i Kanał Sueski do Europy i USA. Jemen z kolei leży właśnie na szlaku tego transportu. Co więcej, obszar kontrolowany przez rebeliantów jest niebezpiecznie blisko cieśniny Bab-el-Mandeb, która jest bramą do Zatoki Sueskiej dla transportu ropy z Zatoki Perskiej.
Można więc łatwo podzielić koalicjantów operacji przeciwko rebeliantom Huti:

  1. Eksporterzy ropy przez Suez: Katar, Bahrajn, ZEA, Arabia Saudyjska, Kuwejt. W pewnym sensie Sudan, ale tu sprawa jest bardziej skomplikowana.
  2. Beneficjenci transportu przez Suez: Egipt, ZEA, Kuwejt, Arabia Saudyjska (wszystkie te kraje są w dodatku udziałowcami ropociągu SUMED, pompującego ogromne ilości ropy między Zatoką Sueską a Morzem Śródziemnym).
Wszyscy mają wyraźny interes w tym, aby Iran przestał wspierać jemeńskich rebeliantów. A co ma do tego USA (oraz inne kraje wspierające naloty na Huti i siedzące przy stole negocjacyjnym w Lozannie)? Po pierwsze może szukać sojuszników do walki z Państwem Islamskim w Iraku. Jak na razie Saudyjczycy nie palą się do walki, więc może postawili Amerykanom warunek: spokój w Iraku w zamian za spokój w Jemenie. Drugim i najważniejszym powodem jest struktura własnościowa zasobów ropy naftowej na bliskim wschodzie. I tu pojawiają się znajome nam firmy, jak Shell (Holandia/Wlk. Brytania), Total (Francja), Chevron (USA), BP (Wlk. Brytania), ExxonMobil (USA), Texaco (USA), Haliburton (USA), Wintershall (Niemcy) i jeszcze wiele innych. Z drugiej strony są Chiny i Rosja – „po stronie” Teheranu. Rosyjski Gazprom (i pewnie też Rosnieft’) oraz chiński CNPC chcą dostać swój kawałek tortu. Tym kawałkiem wydaje się być irańska ropa.
Podsumowując: 02.04.2015 nie uzgodniono porozumienia, które sprawi, że świat będzie bezpieczniejszy, bo Iran nie wyprodukuje bomby jądrowej. Była to umowa odnośnie podziału wpływów na Bliskim Wschodzie, tj. podziału dochodów z ropy naftowej, panowie i panie redaktorzy!
Ale to tylko pierwszy etap. Teraz pora na Kaukaz. Później Azja Centralna, Malezja, a następnie Morze Wschodniochińskie. No może kolejność będzie nieco inna.

Całe szczęście, że w sobotę znowu Celebrity Splash – widzowie nie muszą włączać mózgów po całym tygodniu pracy, a i komentujący dziennikarze nie będą musieli.

czwartek, 21 sierpnia 2014

Zestrzelmy wspólnie kolejny samolot!

Kraje Unii Europejskiej oraz kilka innych państw (np. USA, Kanada, Japonia) wprowadziły wobec Rosji sankcje ekonomiczne i polityczne. Dlaczego?... No właśnie! Jak na to pytanie odpowiadaliby sami obywatele Wspólnoty? Toczymy wojnę ekonomiczną z Moskwą w związku z rywalizacją w handlu międzynarodowym w jakimś regionie świata? Nic mi o tym nie wiadomo. Dlatego, że jest to aktualnie w naszym interesie? Wręcz przeciwnie – również ponosimy straty z tego tytułu. Czy chcemy ratować nasz rynek wewnętrzny przed zalewem tanich towarów zza wschodniej granicy? Taka sytuacja nie ma miejsca. Unia ma dodatnie saldo w handlu z Federacją Rosyjską (tzn., że więcej eksportujemy niż importujemy). W dodatku większość importu z Rosji to nieprzetworzone surowce.
Myślę, że większość szybko odpowie, że powodem jest po prostu moralność i europejskie umiłowanie wolności. Blokujemy wymianę handlową z Rosją, ponieważ chcemy zaprotestować przeciwko prowadzonej przez Kreml polityce wobec Ukrainy. W wyniku walk ukraińskiej armii z separatystami wspieranymi przez Moskwę zginęło już nieco ponad 2 tys. osób, z mniej więcej połowa to cywile (są to tylko szacunki, z uwagi na brak dokładnych danych i możliwości ich weryfikacji; nie udało mi się niestety ustalić, czy w tej liczbie ujęte są ofiary zestrzelonego samolotu pasażerskiego), a około 3,5 tys. zostało rannych. Z uwagi na bezsprzeczny udział Kremla w tej tragedii (m.in. wsparcie militarne dla separatystów, wysyłanie na Ukrainę żołnierzy rosyjskich sił specjalnych), przywódcy państw unijnych zdecydowali się (głównie pod presją Stanów Zjednoczonych oraz własnej opinii publicznej) na wprowadzenie różnego rodzaju sankcji wobec Rosji. Decyzja nie była łatwa, ponieważ sankcje są „obusieczne” i godzą również w nasze gospodarki. Jednak konkluzja była taka, że musimy zdobyć się na pewne wyrzeczenia, aby pokazać, że nie godzimy się na bezprawne ataki jednego państwa na inne, ani tym bardziej na zabijanie cywilów. Kroplą, która przelała czarę goryczy było oczywiście zestrzelenie samolotu pasażerskiego. I dopiero to w zasadzie było impulsem do bardziej zdecydowanych działań Brukseli.
Ale czy zło, które jest daleko od nas jest mniejszym złem od tego, które jest blisko? Czy zabicie dziecka koło naszego podwórka jest większą zbrodnią niż takie samo zabójstwo 1000 kilometrów dalej? Czy kara za to samo przestępstwo może być różna w zależności, kto to przestępstwo popełnia? Oczywiście, że tak! I to przy biernej aprobacie całego świata! I pod okiem przywódców tzw. Zachodu, który rości sobie prawo pełnienia roli orędownika demokracji i praw człowieka. I to wszystko popierane przez laureata pokojowej nagrody Noble’a – prezydenta USA.
Miejscem tragedii jest państwo o nazwie Palestyna, a konkretnie jego część – Strefa Gazy (od nazwy miasta Gaza). Właśnie tam w ciągu ok. miesiąca zginęło prawie 2 tys. osób, z czego jedna czwarta to dzieci. 10 tys. osób zostało rannych, 300 tys. osób straciło domy, zostało zniszczonych 150 szkół (w tym placówki zarządzane przez ONZ), zbombardowane zostały szpitale, jedyna w tym regionie elektrownia, 65 meczetów oraz większość infrastruktury (m.in. wodociągi). Kto jest sprawcą tej tragedii? Państwo Izrael. Jest to kraj, który powstał po II Wojnie Światowej na terytoriach zamieszkanych przez Palestyńczyków oraz tamtejszych Żydów (nie tych europejskich, tylko mieszkających od wieków na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej i zasymilowanych z Arabami). Dlaczego Izraelczycy bombardują palestyńskie miasta? Powodem podawanym przez władze w Tel‑Awiwie jest obrona własnego kraju przed ostrzałami rakietowymi ze Strefy Gazy (czasem także porwanie przez Palestyńczyków trzech izraelskich nastolatków). Jednak faktycznie Izrael rozpoczął ofensywę w czasie, gdy nie miały miejsca żadne intensywne ataki ze Strefy Gazy. Żydowska armia ostrzeliwuje palestyńskie miasta, ponieważ chce wytępić członków palestyńskiej organizacji Hamas (to aktualnie jest oficjalnym powodem kontynuacji walk przez Tel-Awiw). To ugrupowanie (przez szereg państw na świecie uznane za terrorystyczne) wygrało w 2006 roku w demokratycznych wyborach w Gazie (Palestyna składa się też aktualnie z części nazywanej Zachodnim Brzegiem Jordanu ze stolicą w Ramallah i rządzonej przez ugrupowanie Al‑Fatah/PLO/OWP i prezydenta Mahmuda Abbasa / Abu-Mazin; obie części nie są ze sobą fizycznie połączone – oddziela je terytorium Izraela). Po tym zwycięstwie Izrael zaatakował Gazę i urządził piekło podobne do dzisiejszego. Od tamtego czasu Żydzi blokują dostęp do Strefy Gazy (zarówno ruch osób jak i towarów i usług) i okupują jej terytorium. W związku z tym mieszkający tam Palestyńczycy nie mają kontaktu ze światem zewnętrznym, ani możliwości handlu z zagranicą – m.in. importu niezbędnych do życia produktów (np. leków, czy materiałów budowlanych). Jakby tego było mało Żydzi od miesiąca zrzucają bomby na ludność cywilną, niszczone są całe osiedla i zabijane całe rodziny. Zbombardowane zostały np. szkoły prowadzone przez ONZ, przyjmujące rodziny, które uciekły przed bombardowaniami i straciły swoje domy. Warto dodać, że osoby z ramienia Organizacji Narodów Zjednoczonych codziennie informują władze i armię izraelską, podając dokładne koordynaty takich budynków w celu uniknięcia bombardowania. Przekazują też informacje o trasach przejazdu karetek, aby nie zostały one ostrzelane przez izraelskie wojsko. Nic to jednak nie dało i wiele obiektów zostało i tak zrównanych z ziemią. Najpierw, jako powód podano, że ukrywali się tam bojownicy Hamasu, a potem, że stamtąd zostały wystrzelone rakiety i Izrael tylko kontratakował. W jednym z programów pracownik ONZ ze łzami w oczach błagał Izrael, żeby ten przestał ostrzeliwać ich placówki. Bez skutku. Szpitale natomiast (wiem o dwóch, ale może było więcej) zostały zbombardowane rzekomo przez pomyłkę. W przypadku jednego z nich, izraelskie wojsko „pomyliło się” dwukrotnie w odstępie kilku dni (mimo alarmów Palestyńczyków i ONZ po pierwszej „pomyłce”). Tel-Awiw broni się, mówiąc, że ostrzega wcześniej mieszkańców terenów gdzie mają być bombardowania, aby ci zdążyli uciec - robi to za pomocą rac wystrzeliwanych nad zagrożonymi rejonami. Nie mówi jednak o tym, że takie bombardowanie następuje błyskawicznie po alarmie, więc nikt nie zdąży nawet wyjść z domu, a zwłaszcza śpiący w środku nocy ludzie, którzy nie są w stanie zobaczyć wystrzeliwanych rac (bo śpiąc, mają oczy zamknięte – logiczne, prawda?). Izrael każe tym ludziom przenosić się w inne rejony, jednak ci nie mają dokąd uciekać. Strefa Gazy ma powierzchnię 360km² i jest zamieszkana przez ponad 1,8 mln ludzi, o ile mi wiadomo – najgęściej zaludniony obszar na świecie (ponad 5 tys. osób na 1km², dla porównania w Warszawie jest to 3,3 tys. na 1km²).
Wymieniać okropności można by jeszcze długo (zdjęcia mówią same za siebie). Nikt jednak z naszych przywódców nie przejmuje się Palestyńczykami. Nikt nie nakłada sankcji na Izrael, mimo że ten notorycznie łamie wszelkie przyjęte na świecie zasady humanitaryzmu (m.in. poprzez stosowanie zakazanych typów broni i pocisków w wojnie z Palestyną i z Libanem). Łamie prawo międzynarodowe (nielegalna budowa osiedli żydowskich na terenach Palestyny oraz wywłaszczanie z ziemi Palestyńczyków), nie jest sygnatariuszem Konwencji o Nierozprzestrzenianiu Broni Atomowej, chociaż takową posiada, nie przyznaje się do tego i odmawia jakiejkolwiek współpracy z Międzynarodową Agencją Energii Atomowej. Warto przypomnieć, że za lżejsze przewinienia (praca nad energią jądrową i odmowa kontroli przez MAEA) Iran został objęty praktycznie wszelkimi możliwymi sankcjami przez cały zachodni świat. Ten sam Iran, który nigdy nie zaatakował żadnego państwa, nie wspiera Al-Kaidy, jak się często próbuje wmawiać (z prostego powodu – Al-Kaida to Sunnici, a Irańczycy są Szyitami), ani nie jest „producentem” terrorystów. Jednak to Iran, a nie Izrael jest od wielu lat izolowany przez tzw. demokratyczny świat.
Zatem możemy mieć tylko nadzieję, że i w tej wojnie zostanie przypadkowo zestrzelony jakiś samolot z Europejczykami na pokładzie. Bo chyba tylko to będzie w stanie zwrócić uwagę zachodniego świata na zbrodnie popełniane przez Izrael od wielu lat. Zbrodnie przeciwko ludzkości, których ofiarą jeszcze niedawno byli sami Żydzi. Dziś to Benjamin Netanyahu ze swoją świtą malują historię swojego państwa brunatnym kolorem. W dalszym ciągu bezkarnie…

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Wysoki Przedstawiciel Putin

W ferworze walk na Ukrainie i politycznych kłótni odnośnie naszej kiepskiej polityki zagranicznej, trwają rozmowy na temat obsady kluczowych stanowisk w Unii Europejskiej. Pojawiały się nawet głosy o dużych szansach naszego szefa dyplomacji na analogiczną do aktualnie zajmowanej, posadę we Wspólnocie Europejskiej. Jednakże, po kolejnych już rozmowach (tym razem jawnych) Moskwy z Berlinem i Paryżem, widać, że nieistotne jest, kto zostanie Wysokim Przedstawicielem Unii do Spraw Zagranicznych i Polityki Bezpieczeństwa. Tymi sprawami w Unii i tak kieruje prezydent Putin, chociaż oficjalnie żadnego stanowiska w organach Wspólnoty nie zajmuje. To jednak w niczym mu nie przeszkadza, a może i wręcz pomaga, bo nie musi zważać na umowy i traktaty łączące kraje członkowskie UE. Nigdy nie rozmawia z Unią, jako sojuszem 27 państw, tylko wybiera z tego grona partnerów, których uważa za godnych do rozmów. A wybrańcy chętnie siadają do stołu skuszeni widmem korzyści, oferowanych przez to największe państwo świata. Pokusa jest tym większa, że jest to okazja wynegocjowania korzyści dla własnego kraju, bez konieczności trudnych rozmów z własnymi sojusznikami i zawierania kłopotliwych kompromisów. I tak do pokera (lub jak kto woli – rosyjskiej ruletki) chętnie zasiadają Włosi, Węgrzy, Bułgarzy, Niemcy i Francuzi. Każdy patrzy jednak w swoje karty i ani myśli dzielić się żetonami. I każdy obstawia za swoje, bo przecież czeka na inne karty niż pozostali gracze – jeden do „straight’a”, inny – do „full’a”, a kolejny zadowoli się choćby i „trójką”, wiedząc, że nic lepszego i tak nie ugra.
I dlatego błędy polskiej dyplomacji nie polegają na słabej determinacji, aby dopchać się do stołu z kartami – jak to wytyka rządowi opozycja. Polska powinna zatroszczyć się już dawno o własny stół, za którym zasiądą z nami po jednej stronie inni gracze, z którymi wspólnie będziemy ogrywać przeciwników. A tymczasem przez 25 lat III RP nie byliśmy w stanie sformować żadnego sensownego i trwałego sojuszu politycznego. Bo Unię Europejską możemy uważać wyłącznie za pogłębioną strefę wolnego handlu. A strategiczne interesy poszczególnych państw oraz stosunek do wydarzeń zachodzących na wschodzie Europy, dość mocno się rozmijają. Bo po co na przykład Węgrom silna Ukraina, która będzie lekceważyć węgierską mniejszość? I czy pozycja Niemiec i Francji ucierpi w związku z aneksją części tego 45-milionowego kraju przez Federację Rosyjską? Może jednak łatwiej będzie negocjować warunki stowarzyszenia z okrojoną i dużo słabszą (na dodatek wystraszoną) Ukrainą? Byłby to dużo mniejszy rynek zbytu dla krajów Unii, ale jednak łatwiejszy do kontrolowania i zapewne bardziej stabilny w tej okrojonej prounijnej wersji. Rosja pod rządami Putina też jest dla Berlina i Paryża opcją lepszą niż jakakolwiek inna w tej sytuacji. Bądź, co bądź jest to kraj względnie stabilny, co czyni z niego dobrego partnera handlowego. Znacznie słabiej rozwinięty od Francji i Niemiec, dzięki czemu struktura wymiany handlowej jest korzystna dla tych ostatnich. Zatem będą one skłonne oddać Moskwie Krym i część wschodniej Ukrainy w zamian za spokój i dalszą owocną współpracę gospodarczą. A jeśli przy okazji uda się im uzyskać casus beli wobec Kijowa, to i tak mogą świętować sukces. Ponieważ będą to „przyjacielskie” uzgodnienia z Kremlem, zamiast „wrogich” posunięć w postaci Partnerstwa Wschodniego.
A zatem co Polska może zrobić w tej sytuacji? Otóż należałoby opłukać twarz zimną wodą, a potem rozejrzeć się dookoła. Nikt na zachód od Odry nie ma spójnej z naszą strategii politycznej, bo i sytuacja geopolityczna państw tzw. starej Unii jest nieporównywalna z polską. UE nie posiada wspólnej ani spójnej strategii wobec państw trzecich. Dawna Grupa Wyszehradzka też jest dzisiaj tworem bezsensownym. W tej sytuacji wydaje się oczywiste, że naturalnymi sojusznikami mogłyby być kraje nadbałtyckie (Litwa, Łotwa, Estonia i może Szwecja). Do tego mogłaby dołączyć Słowacja. Nie licząc Szwecji, Polska byłaby w tym sojuszu największym i najsilniejszym państwem i mogłaby zacząć odgrywać znaczącą rolę w tej części Europy. Co więcej w takim aliansie bylibyśmy silniejszym partnerem do rozmów z Moskwą. Kolejnymi członkami takiego nowego Partnerstwa Wschodniego mogłyby się stać Gruzja i Turcja. A obserwując zacieśnianie relacji Armenii z Rosją (zgłoszenie chęci akcesji Erywania w Unii Celnej Rosji, Białorusi i Kazachstanu) oraz ostatnie starcia o Górski Karabach z Azerbejdżanem, kolejnym klockiem układanki mogłoby zostać Baku. Zwłaszcza pod namową Ankary. A pierwszym krokiem w tym kierunku może być lobbowanie na rzecz akcesji Turcji do UE, w czym bylibyśmy pionierem. I zagralibyśmy nieco na nosie Niemcom, którzy już wielokrotnie godzili swoimi działaniami w naszą rację stanu.
Nasz sojusz ze Stanami Zjednoczonymi jest tylko kwestią prestiżu, ponieważ jakkolwiek nasze cele są podobne, to priorytety kształtują się już zupełnie inaczej (aktualnie dla Amerykanów ważniejsza jest wojna domowa w Iraku). Dlatego warto podjąć szerszą współpracę z państwami, które podobnie patrzą na te same problemy. Zwłaszcza, że Rosja pod rządami Putina staje się coraz silniejsza i nie kryje ambicji, aby stać się, obok USA i Chin, czołowym decydentem w relacjach międzynarodowych. Żeby to osiągnąć, musi stale wzmacniać swoją pozycję i będzie to robić kosztem innych państw. Dzisiaj Moskwa układa się z Berlinem i Paryżem w sprawie Ukrainy, jutro może to być Mołdawia, Gruzja, Azerbejdżan… Pojutrze władze na Kremlu mogą chcieć przetestować spójność i lojalność wewnątrz Sojuszu Północnoatlantyckiego. Ktoś podłoży własną głowę za to, że Niemcy, Francuzi, Amerykanie, czy Brytyjczycy staną wspólnie z nami do walki? Czy nie przehandlują naszego bezpieczeństwa w zamian za pokój? Nikt jeszcze nie testował działania NATO w praktyce.

Trzeba zatem samemu zadbać o własne bezpieczeństwo na wszelkie możliwe sposoby. Poszukać prawdziwych sojuszników, stworzyć i wspierać rodzimy przemysł wojskowy i bacznie obserwować i reagować na to, co dzieje się dookoła. Pakt Północnoatlantycki to tylko kawałek papieru tak, jak gwarancje niepodległości Ukrainy. Sam papier nie ochroni nas przed kulami.

środa, 2 lipca 2014

Pokój, czy kapitulacja?

Media trąbią dzisiaj o negocjacjach w sprawie zawieszenia broni na Ukrainie, trzymając kciuki za powodzenie rozmów Kijowa, Moskwy, Berlina i Paryża. Jakkolwiek pokój i dialog zawsze powinny być celem w każdym kryzysie i konflikcie, to jednak czasem trzeba o nie najpierw zawalczyć. W aktualnej sytuacji takie rozmowy mogą prowadzić do kompromisu, w którym Ukraina będzie zmuszona do poważnych wyrzeczeń w zamian za pokój. Który zresztą nie będzie dany raz na zawsze, a poniesiony koszt stanie się już faktem. Mówiąc wprost, Niemcy i Francja „oddałyby” Rosji wschodnią część Ukrainy, aby doprowadzić do stabilizacji regionu, co później będą mogły przedstawić, jako swój sukces. To „oddanie” oczywiście nie musi (i najpewniej nie będzie) wyglądać, jak w przypadku Krymu, ale może przyjąć kształt podobny do sytuacji w Mołdawii (mołdawskie Naddniestrze formalnie nie jest osobnym podmiotem państwowym, jednak nie jest też kontrolowane przez Kiszyniów, stacjonują tam rosyjskie wojska, a władze w Tyraspolu uważają się za niezależne).
               Obecnie wskazane byłoby kontynuowanie zdecydowanej ofensywy Kijowa przeciwko rosyjskim separatystom. Konieczne jest wyeliminowanie, rozbicie, czy też rozwiązanie wszelkich „niepaństwowych” grup zbrojnych. Istnienie takich organizacji uniemożliwia sprawowanie kontroli nad krajem i mocno podkopuje autorytet władz ukraińskich. Dopiero po wykonaniu tego niełatwego zadania będzie można zasiąść do stołu rozmów z przedstawicielami grup chcących większej decentralizacji Ukrainy. Nie można natomiast całkowicie stłumić, a tym bardziej lekceważyć ruchów separatystycznych, ponieważ wtedy zaczną się konsolidować i staną się groźniejsze (w sytuacji zagrożenia i presji po prostu nie będą miały innego wyjścia). Decentralizacja odbywałaby się pod kontrolą Kijowa, a gdy we wschodnich regionach i na granicy z Rosją ukraińska armia zajmie miejsce nielegalnych bojówek, Moskwa będzie miała ograniczony wpływ na przebieg wydarzeń. Ukraina nie może pozwolić na funkcjonowanie zbrojnych ugrupowań niezależnych od rządu w Kijowie (zarówno rosyjskich separatystów, jak i ukraińskich nacjonalistów). Najdobitniejszym przykładem jest sytuacja w Iraku, gdzie aktualnie część kraju przejęły szyickie bojówki. Ich siła wzięła się z poczucia dyskryminacji przez mniejszość sunnicką przed interwencją wojsk amerykańskich i brytyjskich. Po obaleniu Saddama Husajna (sunnity) Amerykanie chcieli jak najszybciej ustabilizować sytuację w kraju i zgodzili się na powstanie licznych szyickich ugrupowań zbrojnych (np. stworzona przez Muqtadę al‑Sadra armia Mahdiego, która dziś dumnie paraduje ulicami Bagdadu). Te z kolei wzięły odwet na rządzących do niedawna sunnitach, co zmusiło tych ostatnich do mobilizacji i samoobrony w postaci własnych ugrupowań zbrojnych. To samo może mieć miejsce na Ukrainie, gdy władze centralne pozwolą na formowanie się bojówek, które będą się wzajemnie zwalczały. Konsekwencją będzie włączenie się w walkę całych grup społecznych (w tym wypadku ukraińskich Rosjan z nacjonalistami) i piętrzenie się wzajemnych krzywd i nienawiści.
               Kluczową sprawą jest w tym wypadku dialog pomiędzy wszystkimi grupami na Ukrainie (mam tu na myśli ugrupowania polityczne, grupy etniczne, wspólnoty religijne, etc.) i oczywiście podział władzy, który jest nieunikniony. Od władz w Kijowie zależy wyłącznie to, w jaki sposób te procesy będą przebiegać. Gdy któraś z grup poczuje się dyskryminowana, zacznie walczyć z władzami centralnymi, co doprowadzi Ukrainę do punktu, w którym jest dzisiaj. Moment na zdecydowaną walkę z bojówkami i następnie dialog wydaje się być idealny. W powszechnych wyborach został wybrany prezydent, które nie jest identyfikowany z żadnym ze skrajnych ugrupowań. A na starcie ma okazję pokazać siłę i zdecydowanie, co będzie go legitymizować w oczach społeczeństwa, jako wystarczająco silnego do rządzenia krajem. Później jednak musi pełnić rolę mediatora, który nie będzie się opowiadał po żadnej ze stron, mając jedynie na względzie jedność państwa i stabilizację. Tu po raz kolejny przestrogą może być Irak, gdzie premier Nuri al‑Maliki (szyita) wyraźnie wspierał ugrupowania szyickie, dyskryminując zarówno sunnitów, jak i Kurdów (którzy w znacznej mierze przyczynili się do szybkiego obalenia Saddama). Taka polityka doprowadziła do sytuacji, w której władze centralne nie kontrolują już kraju, a jedynym ratunkiem jest pomoc z zewnątrz (z USA lub z Iranu).

I to ponownie doprowadzi nas do punktu wyjścia, kiedy o losach Ukrainy będą decydować Niemcy, Francuzi, Rosjanie, Amerykanie… A wszyscy oni będą widzieć przyszłość Ukrainy przez pryzmat własnych interesów, które niekoniecznie muszą być tożsame z interesem samych Ukraińców. Zwłaszcza, że oni również są w tej kwestii podzieleni.