środa, 23 listopada 2011

Co jest ważne?

Zastanawiam się ostatnio, dlaczego ludziom nie rosną głowy w miarę rozwoju cywilizacyjnego. Nigdy nie byłem prymusem z biologii, więc dlatego dziwne wydaje mi się, że mimo nieustannego wchłaniania milionów informacji dziennie, nasze głowy wciąż są tak małe. W dodatku trochę martwię się o te nasze głowy, bo informacji jest coraz więcej, a większość z nich jest tak przydatna, jak szczoteczka do zębów, gdy skończył się papier toaletowy.
Przeanalizujmy więc kilka ostatnich topowych informacji. Wiemy, że naszym piłkarzom miało zabraknąć orzełka na koszulkach. Jednak PZPN się ugiął i teraz dumnie z orłem na piersi nasza reprezentacja będzie grała o niebo lepiej, niż bez niego. Dowiedzieliśmy się także, iż krzyż wisi w Sejmie niezgodnie z Konstytucją. Teraz co pewien czas pojawiają się kolejne opinie i ekspertyzy w tej sprawie. Szokującą informacją była śmierć Hanki Mostowiak. Informacja ta była podawana przez wszystkie media, jako jedna z najważniejszych. Jednym z hitów było także to, że Jarosław Kaczyński nie lubi już Zbigniewa Ziobry, Jacka Kurskiego i Tadeusza Cymańskiego. Ci zaczęli zatem tworzyć nową partię, która będzie prawdziwą prawicą. W odróżnieniu od tej nieprawdziwej. Kolejny komunikat: „Wrona wylądował!”. Cały tydzień mogliśmy słuchać i obserwować, jak wygląda lądowanie awaryjne. Myślę, że dziś większość naszego społeczeństwa to eksperci w dziedzinie lotnictwa. Zwłaszcza po doświadczeniach z katastrofą w Smoleńsku. Każde polskie dziecko już wie, na jakiej zasadzie działa podwozie w samolocie.
Wartości powyższych informacji nie sposób przecenić. Ale w całym tym szumie próbuję doszukać się takich, które mają realny wpływ na moje życie. To sprawa niełatwa. Nie wiem na przykład, dlaczego ceny są tak wysokie, choć ludzie są coraz biedniejsi. Czemu cena benzyny jest taka sama, jak w Niemczech mimo, że koszty transportu ropy są znacznie niższe? Dlaczego politycy, chcąc wspomóc polską gospodarkę, podwyższają wszystkim podatki, hamując tym samym wszelkie inicjatywy do działania? Dlaczego w celu zmniejszenia bezrobocia podwyższane są koszty zatrudnienia pracowników? Jak to możliwe, że w przypadku boomu gospodarczego najwięcej zyskują najbogatsi, a w kryzysie najwięcej tracą najbiedniejsi? Czemu w czasach hossy owoce dobrych czasów zbierają bogaci, a koszty bessy ponoszą ubodzy?
Ja jestem jeszcze młody i nie mam takiej wiedzy, żeby odpowiedzieć sobie na te pytania. Ale w świecie mediów pracuje wiele inteligentnych osób, które w dodatku mają możliwość kontaktu z największymi umysłami w Polsce (a może i na świecie). Gdyby ktoś mógł się chociaż nad tym pochylić… A potem zrobić szum w mediach. Jestem pewien, że wszyscy by słuchali z zapartym tchem.

Mów prawdę!

Gdyby przeprowadzić ankietę we wszystkich krajach świata i zadać w niej jedno pytanie: „Czy politycy mówią prawdę?”, to wyniki można przewidzieć, nie będąc politologiem. Wszyscy wiedzą, że politycy kłamią. Politycy też wiedzą, że ludzie wiedzą, że oni kłamią. Oznacza to, że politycy dalej kłamią w najlepsze, media przekazują to dalej, „zwykli ludzie” przestają tego słuchać, bo i tak wiedzą, że to bzdury. I nie chodzi tu o to, że większość społeczeństwa to stado baranów, ale po prostu nie mają wyboru i muszą przez większość dnia wysłuchiwać tych bzdur. Niezależnie, czy włączymy telewizor, radio, czy internet, to efekt będzie taki sam – potok bezwartościowej paplaniny.
I tak włączamy TV i widzimy panią Hillary Clinton, sekretarz stanu USA odpowiedzialną za politykę zagraniczną (następczyni Condoleezzy Rice). Pani Clinton ubolewa nad losem ciemiężonych Libijczyków, twierdzi, że należy im się wolność i prawo do decydowania o własnym losie. I Zachód nie może dłużej czekać i ma obowiązek pomóc Libijczykom w ich walce z okrutnym tyranem. Owego tyrana wzywa Pani Clinton do opamiętania się i ustąpienia. Chwilę później wtórują jej m.in. Pan Belrusconi, Pani Merkel, Pan Sarkozy. No i wszyscy zgodnie konkludują, że niezbędna jest interwencja wojskowa (co zostało ładnie nazwane „blokadą przestrzeni powietrznej”). I mniejsza o to, że wszyscy oni (i/lub ich poprzednicy) ściskali tyranowi rękę, a niektórzy udostępniali mu swój trawnik, aby mógł tam rozbić namiot, którego pilnował elitarny oddział ochroniarek-dziewic. Bo te wszystkie dotychczasowe wyrazy sympatii wcale nie były spowodowane tym, że w Libii ropa naftowa tryska na wszystkie strony.
Złośliwy obserwator wydarzeń politycznych zapyta, dlaczego nie blokowano tak gorliwie przestrzeni powietrznej Egiptu i Tunezji, w których społeczeństwo również walczyło o wolność i wyzwolenie spod jarzma okrutnych dyktatorów. I co z tego, że ani w Egipcie, ani w Tunezji ropy i gazu nie uświadczysz (w Egipcie „śladowe” ilości ropy mają)?! Tam widocznie społeczeństwa sprytniejsze i same sobie radę dały.
A że na świecie ciemiężonych narodów bez liku, to biedni politycy muszą co rusz urządzać konferencje prasowe w obronie praw i wolności tychże. W ostatnim czasie trzeba było powspółczuć Jemeńczykom, Syryjczykom, Sudańczykom, Somalijczykom, Palestyńczykom (którym to politycy współczują już kilkadziesiąt lat). Ale wśród szczęśliwców wytypowanych do bezinteresownego wyzwolenia znaleźli się, jak do tej pory Irakijczycy, Afgańczycy (oni już trzykrotnie mieli ten zaszczyt) i Libijczycy. Jeszcze wcześniej wyzwalani byli Wietnamczycy (co nie do końca się udało) oraz Koreańczycy (co udało się tylko w połowie). Dawniej liderem w bezinteresownej pomocy bratnim narodom był Związek Radziecki, który doszedł już do takiej wprawy, że zaczął już wyzwalać na skalę masową. Dziś mamy odwrócenie sił i prym wiodą Amerykanie. Od Sowietów nauczyli się tego, że zawsze można wyzwolić kogoś wbrew jego woli, a później można mu wytłumaczyć, że tak jest dla niego lepiej. A zupełnym novum jest prezent dołączany do wyzwolenia w postaci demokracji. Do odbioru tych nagród reprezentanci wyzwolonych zostali wyznaczeni przez darczyńców (Hamid Karzaj, Nuri Al Maliki). Zwykłemu ludowi wytłumaczono: „My ich znamy, wy ich wkrótce poznacie, a oni już wiedzą, co z tym wszystkim zrobić.”
Teraz Ameryka przygotowuje się do wyzwalania Irańczyków. Saudyjczyków na razie nie trzeba wyzwalać – poczekamy aż skończą im się „narzędzia” do kamienowania i ludzie przestaną tam cierpieć. Im akurat nikt publicznie nie współczuje. W dobie światowego kryzysu i ludowych rewolucji wielcy światowi przywódcy mają nie lada problem. Komu już zacząć współczuć i kogo nazwać tyranem bądź dyktatorem? Nursułtana Nazarbajewa z Kazachstanu? Ilhama Alijewa z Azerbejdżanu? Garbanguły Berdymuchamedowa z Turkmenistanu? Akurat do nich jeździmy prosić o ropę, więc byłoby trochę niezręcznie przy herbacie. Kurmanbeka Bakijewa z Kirgistanu już zbesztaliśmy, bo został obalony. Możemy ewentualnie pokusić się o krytykę Islama Karimowa z Uzbekistanu, bądź Emomali Rachmona z Tadżykistanu. Z tym że, jaki w tym sens jeśli nikt o tych ludziach (a może i krajach) nigdy nie słyszał? Jak już zaczną ich obalać, to wtedy każdy z zachodnich przywódców będzie mógł zorganizować konferencję prasową i odważnie wstawiać się za ciemiężonym narodem. I wtedy nasze liczne media będą mogły się prześcigać z transmisjami tych pełnych empatii przemówień. A potem Rada Bezpieczeństwa ONZ wyda rezolucję potępiającą dyktatora, który krwawo tłumi protesty swojego ludu.
A wystarczyłoby po prostu mówić prawdę. I powiedzieć: „Musimy interweniować w Libii, bo jeśli przeciągnie się tam wojna domowa, to będziemy mieli benzynę za 7 zł za litr.” Albo: „Nie krytykujemy dyktatorów Azerbejdżanu ani Kazachstanu, bo skąd weźmiemy ropę do napełnienia gazociągu ITGI, czy planowanego Nabucco. A jeśli dodatkowo dogadamy się z Turkmenistanem to może wkrótce benzyna będzie po 3 zł za litr.” A Barrack Obama w przemówieniu do narodu powie: „Jutro możemy mieć pokój na Bliskim Wschodzie i w Afryce, jeśli kraje członkowskie Rady Bezpieczeństwa ONZ przestaną tam sprzedawać broń. Ale to wiąże się z drastycznym zmniejszeniem dochodów m.in. amerykańskich koncernów zbrojeniowych i tym samym z pogorszeniem stanu amerykańskiej gospodarki. Dla was drodzy krajanie będzie to oznaczało znaczny spadek standardu życia.”
Może i tzw. opinia publiczna uznałaby takie komentarze za cyniczne, ale myślę, że po krótkim przemyśleniu doceniliby szczerość i odwagę takich polityków. A dla samych polityków jest to możliwość zyskania szacunku i poparcia wyborców. I to w bardzo prosty sposób – mówiąc prawdę.

sobota, 28 maja 2011

List do Tomasza Lisa


Szanowny Panie Tomaszu

W nawiązaniu do pańskich wypowiedzi dla TOK FM na temat relacji polsko-amerykańskich oraz światowego terroryzmu, śmiem stwierdzić, iż Pańskie teorie są całkowicie bezzasadne i ukazują totalny brak wiedzy o komentowanych przez Pana wydarzeniach i procesach. Choć nie mogę się pochwalić dorobkiem dziennikarskim, czy sławą, taką jak Pan (mimo, że uczyliśmy się w tym samym liceum), to jednak staram się jak najwięcej czytać i nie sugerować opiniami tzw. autorytetów, lecz sam próbuję analizować fakty. W moim liście przedstawię Panu opinie, które mogą zostać zinterpretowane, jako teorie spiskowe. Daleko mi jednak do tego.
Po pierwsze społeczny kontekst terroryzmu nie służy jego usprawiedliwieniu. Pomaga zrozumieć przyczyny powstawania tego zjawiska w różnych rejonach świata, co może pozwolić na skuteczną walkę z nim. I jeśli się przeanalizuje ten społeczny kontekst osobno dla każdego ogniska terroryzmu, to dojdzie się do wniosku, że żadna interwencja zbrojna w takim miejscu nie przyniesie pożądanych efektów. Głównymi powodami przystępowania ludzi do organizacji terrorystycznych jest bieda, wykluczenie społeczne, frustracja młodych ludzi z powodu braku perspektyw i poszukiwanie przez nich sposobu na normalne życie. Proponuję poczytać na temat najnowszej historii Czeczenii (tzw. Republiki Iczkerii) i całego Kaukazu Północnego, gdzie zjawisko terroryzmu jest nadzwyczaj powszechne. I przy odrobinie wysiłku można się dowiedzieć, że radykalny, nawołujący do agresji Islam (błędnie nazywany Dżihadem) nigdy nie istniał na tych terenach. Do czasu interwencji rosyjskiej i wojen w latach 90. ubiegłego wieku. Konflikty te, będące przyczyną niesamowitych okrucieństw wobec narodu czeczeńskiego, całkowicie wyniszczyły ten obszar i ludzi tam mieszkających. Polecam poczytać książki Anny Politkowskiej. Większość z tych terrorystów-samobójców to po prostu ludzie, którzy nie mają nic do stracenia i nie potrafią już płakać. A ich jedynym i ostatnim celem w życiu jest pomszczenie zamordowanej rodziny. Oczywiście zemsta nie jest usprawiedliwieniem dla zabijania niewinnych ludzi, ale jest krótkim streszczeniem znaczenia wyrażenia „społeczny kontekst terroryzmu”.
Jeśli podejmuje się Pan porównania Ben Ladena do Hitlera i Stalina w kontekście wymierzenia sprawiedliwości, to proszę jeszcze raz poczytać o najnowszej historii świata. Ben Laden w rzeczy samej zasłużył na uczciwy proces. Mieli go wszyscy zbrodniarze wojenni III Rzeszy. I był to sukces naszej cywilizacji, że za tak niewiarygodne okrucieństwa nie odpłaciliśmy się tym samym. Bo żeby kogoś skazać, trzeba udowodnić mu popełnienie przestępstwa. Saddam Hussein  także miał proces. Potem został sprawiedliwie powieszony. Zaletą naszej cywilizacji jest to, że nie wyżynamy się tylko dlatego, że tak kazał jakiś prezydent (Tak! Chodzi mi o Busha). Decyzję skazania Ben Ladena na śmierć bez procesu sądowego uzasadnia Pan rozmowami z rodzinami ofiar zamachu z 11 września 2001 roku. Nie ma słów, żeby opisać ich tragedię. Ale w żaden sposób nie udowadnia to winy Ben Ladena. Jeśli porozmawia Pan z rodzinami irackimi i afgańskimi, których dzieci rozerwały amerykańskie bomby, albo którym urwało jedną lub dwie ręce, to dojdzie Pan do wniosku, że na karę śmierci zasługują wszyscy przywódcy państw uczestniczących w operacjach zbrojnych w Iraku i Afganistanie.
Tak się składa, że to właśnie wojna jest przyczyną biedy i problemów społecznych na terytorium, na którym się toczy i tym samym nadzwyczaj podatnym gruntem pod postawy radykalne i terroryzm. Interwencje zbrojne w Iraku i Afganistanie pogorszyły stan bezpieczeństwa w tych krajach. Saddam Hussein nie był godny żeby żyć, ale za jego czasów zjawisko terroryzmu w Iraku nie miało miejsca. W Afganistanie rządzonym przez Talibów – także nie. A sami Talibowie byli sojusznikami USA i doszli do władzy dzięki pomocy Amerykanów (którym dziękował za to sam Ben Laden, choć nigdy nie był Talibem). Stany Zjednoczone pomogły im, aby obalili afgańskich Mudżahedinów, którzy rządzili… także dzięki USA. Amerykanie wspierali ich w walce z sowietami. Z kolei głównym sponsorem światowego terroryzmu (m.in. na Kaukazie Północnym) jest Arabia Saudyjska, drugi po Izraelu sojusznik USA na Bliskim Wschodzie i jeden z największych (może i największy) inwestorów w Ameryce (Ben Laden także był Saudyjczykiem i gros terrorystów pochodzi właśnie z tego kraju). Nie będę się wdawał w głębsze rozważania na ten temat, bo sprawa jest zawiła i nie posiadam w tej kwestii aż tak ugruntowanej wiedzy.
Karygodne jest natomiast dopuszczanie przez Pana stosowania tortur „w uzasadnionych przypadkach”. Może i w 90% przypadków torturowani są terroryści. Ale co, gdy torturowane są osoby przypadkowo oskarżone o terroryzm? Takie sytuacje miały miejsce. Kto ocenia i decyduje, kogo należy torturować? Oficerowie CIA? Poza wszelką zewnętrzną kontrolą? A jeśli jutro stanie się Pan podejrzany o udział w grupie terrorystycznej (z powodu zwykłej pomyłki) i ktoś zacznie Pana torturować w imię racji stanu? I nie ma Pan racji, że te tortury być może zapobiegły powtórce zamachu z 11 września. Pomimo podjęcia tych wszystkich działań, miały miejsce zamachy w Madrycie, Londynie, Moskwie i niezliczone ataki w Iraku, Afganistanie i Pakistanie.
Wojny w Afganistanie i Iraku są tak samo haniebne, jak wojna w Wietnamie, a mimo to wciąż próbuje się nam wmówić, że Polska dobrze zrobiła przystępując do tych interwencji. A ich bilans jest zatrważający.
Prezydentem Afganistanu jest figurant o wątpliwych intencjach, którego syn jest uwikłany w zorganizowaną przestępczość. Hamid Karzaj jest kolegą George’a Busha Seniora, razem pracowali w firmie, która wiele zyskała na wojnie w tym kraju. Sytuacja w Afganistanie jest bardziej niestabilna niż przed interwencją ISAF. Prawa człowieka (w szczególności kobiet) są nadal łamane, bo mentalności ludzi nie zmienia się lufą karabinu.
W Iraku rządzi kolejny „kolega z pracy” rodziny Bushów, uwikłany w tę samą sieć powiązań biznesowych. Nuri Al Maliki był wielokrotnie oskarżany o prześladowania i tępienie opozycji. Dowodem na to było odkrycie przez żołnierzy któregoś z krajów zachodnich, więzień, gdzie byli przetrzymywani i torturowani Irakijczycy przez wojsko i policję iracką na polecenie premiera.
Można by długo o tym mówić, ale ważne jest jedno. Walcząc z terrorystami nie możemy się do nich upodabniać. Zdaje się, że Pan o tym zapomniał.

wtorek, 24 maja 2011

Amerykańska tarcza niezgody

Prawdopodobnie większość polskiej opinii publicznej przywykła do komunikatów medialnych nt. powstania w Polsce elementów amerykańskiej tarczy antyrakietowej, czy amerykańskiej bazy lotniczej. Ja jednak wciąż zastanawiam się nad sensem takich przedsięwzięć i nie potrafię znaleźć dla nich logicznego uzasadnienia. Bo chociaż nie uważam Amerykanów za wrogów, czy zagrożenie dla Polski, to dziwi mnie, że stacjonowanie w naszym kraju wojsk obcego państwa jest przedstawiane przez polskich polityków, jako wielki sukces.
Oczywiste wydają się wszelkie ruchy wojsk NATO w naszym kraju, ponieważ jesteśmy członkiem tego sojuszu. Jednak wspomniane wyżej projekty nie zakładają obecności amerykańskich wojsk w Polsce w ramach działań Sojuszu Północnoatlantyckiego. Są to indywidualne akcje Amerykanów. W dodatku cele tych polsko-amerykańskich uzgodnień są całkowicie niejasne lub w ogóle nieznane.
Oficjalnym celem stworzenia tarczy antyrakietowej w Europie Wschodniej jest ochrona przed atakami ze strony tzw. państw niebezpiecznych, zagrażających światowemu pokojowi. Wśród nich najczęściej wymieniany jest Iran. Jest on tym bardziej demonizowany ze względu na podejrzenia o pracę nad pozyskaniem broni atomowej.  Tymczasem Iran nie dość, że nie posiada broni jądrowej (tak stwierdziła ONZ-owska Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej), to w dodatku nie posiada broni, która mogłaby w jakikolwiek sposób zagrozić USA, czy Europie. A od kilku miesięcy jest objęty całkowitym embargiem na dostawy broni. Iran, mimo ostrej retoryki prezydenta Ahmadineżada, prowadzi pokojową politykę zagraniczną. Ostatni raz uczestniczył w wojnie w latach 1980-88, w której był stroną broniącą się przed inwazją Iracką. Na świecie istnieją za to państwa, które posiadają broń atomową, a nie są uznawane przez USA za niebezpieczne. Jednym z nich jest Izrael, który nigdy nie pozwolił Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej na inspekcje swojej infrastruktury jądrowej. W dodatku odznacza się nadzwyczaj agresywną polityką wobec swoich sąsiadów. W ciągu ostatniego półwiecza toczył wojny z Egiptem, Jordanią, Palestyną, Syrią i Libanem. Kolejnymi państwami posiadającymi broń jądrową są Indie i Pakistan, które również nie należą do spokojnych ani stabilnych. Mimo to USA nie obawia się ataku z ich strony.
Te działania amerykańskie powodują zaniepokojenie ze strony Rosji, która postrzega je, jako skierowane przeciwko niej. Bo tylko Rosja (być może także i Chiny) jest krajem, który posiada arsenał militarny, przeciw któremu tarcza może być skierowana. Dlatego FR chce uczestniczyć w budowie tarczy, co de facto oznacza, że albo znajdziemy się pod militarnym panowaniem USA albo Rosji. Żadna z tych opcji mnie nie zadowala. Przypominają mi się za to słowa Bogdana Smolenia: „Z jednych rakiet mam się cieszyć, przeciw drugim protestować. A co za różnica, z której strony spadnie? Tak samo boli. Bomba jest bomba.” Bo tarcza antyrakietowa będzie chronić terytorium USA i nie będzie miała nic wspólnego z bezpieczeństwem Polski. Będzie tylko kolejną kością niezgody z Rosjanami. A to akurat jest nam zupełnie niepotrzebne. Budujmy mosty, a nie mury i zasieki.

niedziela, 17 kwietnia 2011

Kazachstan – kolebką demokracji

Na początku kwietnia społeczeństwo kazachskie udowodniło po raz kolejny swoje wielkie przywiązanie i zaangażowanie w demokrację. Mimo, że kraj ten stosunkowo niedawno formalnie cieszy się możliwością wybierania najwyższych władz w kraju w wyborach powszechnych, to po raz kolejny wykazał się nieprzeciętną postawą obywatelską.
Podczas niedawnych wyborów prezydenckich frekwencja wyniosła ponad 95%. Rzecz to niesłychana w jakimkolwiek kraju Unii Europejskiej, czy kolebce demokracji – USA, gdzie frekwencja w jakichkolwiek wyborach oscyluje w okolicach 50%. Przykładowo Polsce w ostatnich wyborach samorządowych wzięło udział nieco ponad 47% uprawnionych.
Innymi krajami, w których system demokratyczny cieszy się tak dużą popularnością (sądząc po liczbie obywateli w nich uczestniczących) są m.in. Rosja, Białoruś, czy Chiny. Można także wnioskować, że sytuacja polityczna w tych krajach jest bardzo stabilna. Od wielu lat wygrywają wciąż te same partie. Na Białorusi obecny prezydent Alaksandr Łukaszenka został ostatnio wybrany na czwartą z rzędu kadencję. Nie może się jednak równać z prezydentem Kazachstanu Nursułtanem Nazarbajewem, który rządzi krajem, jako prezydent od 1991 r. (a faktycznie od 1989 r.). W dodatku Nazarbajewowi nie zaszkodziło zagarnięcie przez członków jego rodziny państwowych spółek energetycznych oraz notoryczne łamanie praw człowieka w Kazachstanie. W ostatnich wyborach uzyskał poparcie ponad 90% wyborców.
W nagrodę za tak niebywałe osiągnięcia kazachskiego społeczeństwa, kraj ten niedawno objął przewodnictwo w OBWE. I to mimo, że organizacja ta nie uznała żadnych wyborów w Kazachstanie, od odzyskania niepodległości w 1991 roku, za demokratyczne. Natomiast prezydent Nazarbajew prawdopodobnie za swoje ponadprzeciętne zasługi dla rozwoju demokracji w kraju i na świecie otrzymał kilkadziesiąt najwyższych państwowych odznaczeń z różnych zakątków świata. M. in. z trzynastu krajów UE (w tym Order Orła Białego).
Możemy tylko pomarzyć o takich mężach stanu i takiej stabilizacji politycznej, jak w Kazachstanie. Do niedawna przykładem świeciły pod tym względem takie kraje, jak Egipt, Tunezja, Libia, czy Jemen. Niestety destabilizacja w Europie rozprzestrzeniła się na Afrykę, co doprowadziło do konfliktów w tych państwach. Jednak polskie władze nie siedzą z założonymi rękami. Niedawno podjęły współpracę z Uzbekistanem w celu wymiany doświadczeń z zakresu funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości. Na pewno prezydent Islam Karimow udzieli nam wielu wskazówek na temat praworządności. Będziemy wdzięczni!

niedziela, 3 kwietnia 2011

Gruzińsko-amerykańskie laboratorium wywiadu


18 marca w Tbilisi (stolicy Gruzji) odbyło się uroczyste otwarcie nowoczesnego laboratorium bakteriologicznego. Projekt był finansowany przez USA i kosztował 100 mln dolarów. Laboratorium ma za zadanie „wykrywanie chorób zakaźnych i monitoring epidemiologiczny”. To wydarzenie na pewno budujące i wydaje się, że bardziej przysłuży się gruzińskiemu społeczeństwu niż dostawy amerykańskiej broni. Jednak okazuje się, że to dosyć nietypowe laboratorium.
W otwarciu wziął udział premier Gruzji Nika Gilauri, co wydaje się całkiem naturalne. Tymczasem stronę amerykańską reprezentował Andrew Weber, asystent sekretarza… obrony USA ds. obrony przeciwatomowej, chemicznej i biologicznej. Spodziewalibyśmy się kogoś z departamentu zdrowia lub nawet polityki zagranicznej, ale co ma do tego departament obrony? Na przykład to, że część personelu (zarówno gruzińskiego, jak i amerykańskiego) mają stanowić wojskowi. I choć ambasador USA w Gruzji zaprzecza, jakoby w laboratorium miały się odbywać badania nad bronią biologiczną, to część działalności placówki ma być utajniona.
Najwidoczniej Stany Zjednoczone nic sobie nie robią z oskarżeń światowej opinii publicznej o prowokowanie Gruzji do konfliktu z Rosją w sierpniu 2008. I choć budowa laboratorium rozpoczęła się w 2006 roku, to niejasny i zawoalowany sposób działalności placówki może odbić się czkawką Barackowi Obamie. A pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że jej dyrektorem została była dyrektor wywiadu gruzińskiego, Anna Żwania. W końcu, kto lepiej pokieruje laboratorium bakteriologicznym, niż były szef wywiadu? Ma duże doświadczenie w poszukiwaniu rzeczy, których nie widać gołym okiem. A wszystko to w służbie Gruzji i społeczeństwu. Kaukaz wciąż potrafi fascynować.

piątek, 25 lutego 2011

Polacy robią hałas, Niemcy robią interesy

Niemcy po raz kolejny pokazują, że jeśli chodzi o ich gospodarkę i, krótko mówiąc, o pieniądze, nie mają żadnych skrupułów i twardo obstają przy swoim. I nie jest to z mojej strony negatywna ocena ich działań, tylko przykład dla naszych polityków (a także społeczeństwa), jak buduje się silne i bogate państwo.
Swoją determinację Niemcy pokazali podczas ostatniej konferencji w Szczecinie. W dalszym ciągu nie zgadzają się na zmianę trasy przejścia rurociągu Nord Stream tak, aby nie ograniczał dostępu dużych jednostek do portów w Świnoujściu i Szczecinie. Chodzi o fragment rury, który przechodzi przez wyłączną strefę ekonomiczną Niemiec, ale leży na trasie do polskich portów. Taka zmiana trasy pociągałaby za sobą znaczny wzrost kosztów budowy, co negatywnie odbiłoby się na niemieckich spółkach wchodzących w skład konsorcjum Nord Stream (E.ON, Winterschall, BASF).
Niemcy, które dość mocno odczuły globalny kryzys gospodarczy, stosunkowo szybko i nadzwyczaj efektownie wyszły z niego bez większych obciążeń niemieckiego społeczeństwa. Rząd nie podniósł podatków, nie wpompował wielkich pieniędzy w zadłużone banki, ani nie obciął zbytnio funduszy na politykę społeczną. Zajął się natomiast intensywną i realną pomocą dla rodzimych firm (zarówno małych, jak i dużych). I efekty widać już dziś: wzrost gospodarczy na poziomie 3,6%, znaczny wzrost eksportu i wciąż dodatni bilans w handlu międzynarodowym (przewaga eksportu nad importem).
W poprzednim poście pisałem o podróżach ministrów i urzędników niemieckich do krajów Afryki Północnej (Tunezja, Maroko, Algieria) w celu podpisania dwustronnych umów o współpracy gospodarczej. Nie są to jedyne działania niemieckiego rządu mające wspomóc rodzime przedsiębiorstwa. Powszechnie wiadomo, że eksport jest jednym z najważniejszych składników niemieckiego PKB. Z tego powodu już kilka lat temu zostały utworzone specjalne fundusze państwowe mające wspierać niemieckich eksporterów. Chodzi tu o firmy działające na rynkach państw rozwijających się (Chiny, Rosja, Brazylia), a także współpracujące z firmami szwajcarskimi (wiele firm z gospodarek wschodzących jest zarejestrowane w Szwajcarii). Fundusze te (aktualnie niespełna 100 mld euro) to zabezpieczenia dla niemieckich firma eksportujący na rynki o podwyższonym ryzyku inwestycyjnym. Mają za zadanie zachęcić i zabezpieczyć niemieckich eksporterów przy wymiany z takimi krajami, jak Chiny, Rosja, czy Brazylia (np. inwestycje związane igrzyskami olimpijskimi w Rio de Janeiro), gdy na przykład kontrahent nie zapłaci za dostarczone towary.
Wygląda to nie nieuczciwą konkurencję, ale de facto Niemcy nie łamią w ten sposób żadnych międzynarodowych przepisów. Od wielu lat wkładają ogromny wysiłek (m.in. finansowy), aby wspomóc swoje przedsiębiorstwa i dzięki temu budować jedną z największych gospodarek na świecie. Natomiast polscy politycy (ale także społeczeństwo) skupiają się na katastrofie smoleńskiej i kolejnych komisjach śledczych, a jakiekolwiek wsparcie dla polskich przedsiębiorstw będzie odczytane jako korupcyjne powiązanie polityków ze światem biznesu. Polacy dalej nie nauczyli się myśleć racjonalnie i pozytywistycznie i wciąż dominuje u nas infantylny romantyzm i buta. I właśnie dlatego nadal jesteśmy mało znaczącym państwem na arenie międzynarodowej.

wtorek, 22 lutego 2011

Kaddafi jedzie do Rosji

Po krwawym tłumieniu protestów w Libii, wiele osób zastanawia się czy Muammar Kaddafi jest jeszcze w kraju. Niektórzy spekulują, że uciekł do Wenezueli (tam rządzi podobny do niego watażka Chavez), inni sugerują Zimbabwe. Ale Kaddafi nie musi szukać daleko. Wczoraj do Rosji zaprosił go Władimir Żyrinowski, wicespeaker rosyjskiej Dumy (odpowiednik polskiego wicemarszałka Sejmu). W apelu do przywódcy Libii, rosyjski deputowany powiedział, że zmiany w świecie arabskim są nieuniknione i jednocześnie zaprosił go Kaddafiego, aby uczynił z Moskwy swoje stałe miejsce zamieszkania.
To chyba już taka tradycja współczesnej Rosji, że bierze pod swoje ramiona byłych dyktatorów. Kilka lat temu zapraszali Milosevicia, ale zmarło mu się w więzieniu. Jednak cała rodzina byłego prezydenta Serbii mieszka w Rosji i ma się dobrze. W przypadku Kaddafiego znaczenie może mieć aspekt demograficzny. Rosja od wielu lat jest zaniepokojona spadkiem liczby ludności, a wiadomo, że Arabowie mają dużo żon i jeszcze więcej dzieci. A i można by umieścić Kaddafiego na Kaukazie Północnym. Szybko by zrobił tam porządek. Pod tym względem jest dużo zdolniejszy niż Kadyrow.
W następnej kolejności azyl w Rosji otrzymają: rodzina Castro, Kim Dzong Il wraz z rodziną, Ahmadineżad (prezydent Iranu), Ismail Hanija (szef Hamasu), Nasrallah (szef Hezbollahu) oraz szefowie włoskiej mafii. Następnie do Rosji zostaną wywiezione odpady radioaktywne z całego świata. Potem otoczy się to wszystko drutem kolczastym pod napięciem, a rosyjskie władze będą mówić obywatelom, że trzeba bronić ostatniego kawałka wolnego świata przed bestiami z zachodu.

niedziela, 20 lutego 2011

Biznes po rosyjsku…

W lutym tego roku na Węgrzech zostały aresztowane trzy osoby: były prezes Spółki Obsługi Majątku Narodowego, sekretarz stanu w węgierskim MSZ oraz były ambasador Węgier w Moskwie. Zarzuca się im nieprawidłowości przy sprzedaży gmachu węgierskiego przedstawicielstwa handlowego w Moskwie. Zostało ono sprzedane (bez przetargu) za 21,3 mln dolarów, mimo, że jego wartość była szacowana na ok. 52 mln dolarów. Nieruchomość kupiła firma z Luksemburga, której współwłaścicielem jest rosyjski biznesman Wiktor Wekselberg. Następnie inna firma Wekselberga sprzedała ową nieruchomość rosyjskiemu skarbowi państwa za 3,5 mld rubli (ok. 142,2 mln USD), czyli za 7-krotnie wyższą cenę. I może nie byłoby to aż tak dziwne gdyby nie kilka faktów:
- w 2007 roku rosyjski rząd deklaruje chęć zakupu nieruchomości i wydziela na ten cel w budżecie 3 mld rubli
- w 2008 nieruchomość zostaje sprzedana firmie z Luksemburga (Diamond Air)
- w 2009 roku rosyjski skarb państwa kupuje tę nieruchomość za 142,2 mln USD

… i biznes po niemiecku

 
Na początku lutego sekretarz stanu w niemieckim Ministerstwie Gospodarki podpisuje w Maroku list intencyjny dotyczący utworzenia bilateralnej komisji gospodarczej. W połowie tego miesiąca niemiecki min. spraw zagranicznych Guido Westerwelle jedzie do niespokojnej Tunezji, aby zabezpieczyć niemieckie interesy w tym kraju i oferuje intensyfikację współpracy gospodarczej. Ma to poprawić sytuację gospodarczą Tunezji oraz przynieść korzyści firmom niemieckim. W marcu podobne rozmowy odbędą się w Algierii.

Wnioski?

W Rosji istnieje pewna wąska grupa bajecznie bogatych ludzi, podczas gdy większość społeczeństwa jest, ogólnie mówiąc, biedna. W Niemczech większość społeczeństwa jest bogatsza niż w jakimkolwiek innym kraju UE. Terytorium Rosji to ponad 17 mln km kw. oraz ogromna ilość surowców mineralnych. Powierzchnia Niemiec to ok. 357 tys. km kw. i brak znaczących źródeł surowców. PKB na osobę w Rosji to ok. 12 tys. USD, PKB na osobę w Niemczech to ok. 40 tys. USD (2008 rok).

A wnioski każdy może wyciągnąć sam.

piątek, 18 lutego 2011

Wojna o Kuryle

Na dalekim wschodzie robi się gorąco. Od zakończenia II Wojny Światowej Japonia i Rosja (wcześniej ZSRR) nie podpisały traktatu pokojowego, który regulowałby jednocześnie przebieg granicy pomiędzy tymi państwami. Chodzi tu głównie o kilka wysp, nazywanych Kurylami. Sprawa jest poważna, bo jak donoszą media, na spornych terenach znajdują się duże złoża surowców naturalnych, w tym ropy i gazu. Rosja prezentuje tu nieprzejednane stanowisko i podejmuje bardzo kontrowersyjne decyzje (np. o rozmieszczeniu na wyspach rakiet S400).
Ktoś mógłby zapytać, dlaczego Rosja, która ma jedne z największych (a może i największe) złóż surowców naturalnych na świecie, tak zaciekle broni niewielkiego skrawka ziemi. A no dlatego, że pewnie ten bogaty w surowce skrawek ziemi już stał się przedmiotem transakcji. Takiej transakcji, których wiele było już we współczesnej Rosji.
Kojarzy mi się ta sytuacja z pewnym fragmentem polskiego filmu „To ja, złodziej”. Tam pewien gangster planuje ukraść i sprzedać auto innemu gangsterowi. Jednak w międzyczasie okazuje się, że auto ukradł ktoś inny. Gangster mówi, że to nie jemu ukradli samochód, tylko temu niedoszłemu klientowi, bo on już za niego zapłacił. I moim zdaniem podobna sytuacja miała miejsce w przypadku sporu o Kuryle. Gdy władze rosyjskie dowiedziały się o złożach surowców naturalnych, ktoś na pewno zgłosił chęć uczestniczenia w ich eksploatacji i zapewne transakcja (nieoficjalna) już została zawarta. Niewykluczone, że nabywcą ma być jakaś spółka państwowa i korzyści z tego będą czerpać ludzie władzy. I dlatego teraz trzeba te wyspy odzyskać za wszelką cenę.
Z podobną sytuacją mieliśmy do czynienia przy budowie drogi przez słynny las w Chimkach. Pomimo licznych protestów mieszkańców dzielnicy, władze i tak zrealizowały swoje zamiary. Dziennikarz zajmujący się tą sprawą i pomocą prawną dla protestujących mieszkańców został pobity do nieprzytomności. Stało się tak, dlatego, że osoby związane z władzami krótko przed rozpoczęciem budowy wykupiły nieruchomości znajdujące się na terenie planowanej trasy. W przypadku budowy drogi, właściciele tych nieruchomości otrzymają wysokie odszkodowania oraz sprzedadzą państwu te nieruchomości za odpowiednio wysoką cenę.
Wniosek jest taki, że tak zdeterminowana postawa Rosji sugeruje, że plany odnośnie surowców na Kurylach są już jasno sprecyzowane. Zastanawia też radykalna postawa prezydenta FR, który do tej pory jawił się, jako łagodny liberał. Być może Miedwiediew chce dać szanse wzbogacenia się swoim ludziom, aby budować silniejsze zaplecze polityczne przed przyszłymi wyborami prezydenckimi, w których startowałby przeciwko Putinowi.