środa, 23 listopada 2011

Co jest ważne?

Zastanawiam się ostatnio, dlaczego ludziom nie rosną głowy w miarę rozwoju cywilizacyjnego. Nigdy nie byłem prymusem z biologii, więc dlatego dziwne wydaje mi się, że mimo nieustannego wchłaniania milionów informacji dziennie, nasze głowy wciąż są tak małe. W dodatku trochę martwię się o te nasze głowy, bo informacji jest coraz więcej, a większość z nich jest tak przydatna, jak szczoteczka do zębów, gdy skończył się papier toaletowy.
Przeanalizujmy więc kilka ostatnich topowych informacji. Wiemy, że naszym piłkarzom miało zabraknąć orzełka na koszulkach. Jednak PZPN się ugiął i teraz dumnie z orłem na piersi nasza reprezentacja będzie grała o niebo lepiej, niż bez niego. Dowiedzieliśmy się także, iż krzyż wisi w Sejmie niezgodnie z Konstytucją. Teraz co pewien czas pojawiają się kolejne opinie i ekspertyzy w tej sprawie. Szokującą informacją była śmierć Hanki Mostowiak. Informacja ta była podawana przez wszystkie media, jako jedna z najważniejszych. Jednym z hitów było także to, że Jarosław Kaczyński nie lubi już Zbigniewa Ziobry, Jacka Kurskiego i Tadeusza Cymańskiego. Ci zaczęli zatem tworzyć nową partię, która będzie prawdziwą prawicą. W odróżnieniu od tej nieprawdziwej. Kolejny komunikat: „Wrona wylądował!”. Cały tydzień mogliśmy słuchać i obserwować, jak wygląda lądowanie awaryjne. Myślę, że dziś większość naszego społeczeństwa to eksperci w dziedzinie lotnictwa. Zwłaszcza po doświadczeniach z katastrofą w Smoleńsku. Każde polskie dziecko już wie, na jakiej zasadzie działa podwozie w samolocie.
Wartości powyższych informacji nie sposób przecenić. Ale w całym tym szumie próbuję doszukać się takich, które mają realny wpływ na moje życie. To sprawa niełatwa. Nie wiem na przykład, dlaczego ceny są tak wysokie, choć ludzie są coraz biedniejsi. Czemu cena benzyny jest taka sama, jak w Niemczech mimo, że koszty transportu ropy są znacznie niższe? Dlaczego politycy, chcąc wspomóc polską gospodarkę, podwyższają wszystkim podatki, hamując tym samym wszelkie inicjatywy do działania? Dlaczego w celu zmniejszenia bezrobocia podwyższane są koszty zatrudnienia pracowników? Jak to możliwe, że w przypadku boomu gospodarczego najwięcej zyskują najbogatsi, a w kryzysie najwięcej tracą najbiedniejsi? Czemu w czasach hossy owoce dobrych czasów zbierają bogaci, a koszty bessy ponoszą ubodzy?
Ja jestem jeszcze młody i nie mam takiej wiedzy, żeby odpowiedzieć sobie na te pytania. Ale w świecie mediów pracuje wiele inteligentnych osób, które w dodatku mają możliwość kontaktu z największymi umysłami w Polsce (a może i na świecie). Gdyby ktoś mógł się chociaż nad tym pochylić… A potem zrobić szum w mediach. Jestem pewien, że wszyscy by słuchali z zapartym tchem.

Mów prawdę!

Gdyby przeprowadzić ankietę we wszystkich krajach świata i zadać w niej jedno pytanie: „Czy politycy mówią prawdę?”, to wyniki można przewidzieć, nie będąc politologiem. Wszyscy wiedzą, że politycy kłamią. Politycy też wiedzą, że ludzie wiedzą, że oni kłamią. Oznacza to, że politycy dalej kłamią w najlepsze, media przekazują to dalej, „zwykli ludzie” przestają tego słuchać, bo i tak wiedzą, że to bzdury. I nie chodzi tu o to, że większość społeczeństwa to stado baranów, ale po prostu nie mają wyboru i muszą przez większość dnia wysłuchiwać tych bzdur. Niezależnie, czy włączymy telewizor, radio, czy internet, to efekt będzie taki sam – potok bezwartościowej paplaniny.
I tak włączamy TV i widzimy panią Hillary Clinton, sekretarz stanu USA odpowiedzialną za politykę zagraniczną (następczyni Condoleezzy Rice). Pani Clinton ubolewa nad losem ciemiężonych Libijczyków, twierdzi, że należy im się wolność i prawo do decydowania o własnym losie. I Zachód nie może dłużej czekać i ma obowiązek pomóc Libijczykom w ich walce z okrutnym tyranem. Owego tyrana wzywa Pani Clinton do opamiętania się i ustąpienia. Chwilę później wtórują jej m.in. Pan Belrusconi, Pani Merkel, Pan Sarkozy. No i wszyscy zgodnie konkludują, że niezbędna jest interwencja wojskowa (co zostało ładnie nazwane „blokadą przestrzeni powietrznej”). I mniejsza o to, że wszyscy oni (i/lub ich poprzednicy) ściskali tyranowi rękę, a niektórzy udostępniali mu swój trawnik, aby mógł tam rozbić namiot, którego pilnował elitarny oddział ochroniarek-dziewic. Bo te wszystkie dotychczasowe wyrazy sympatii wcale nie były spowodowane tym, że w Libii ropa naftowa tryska na wszystkie strony.
Złośliwy obserwator wydarzeń politycznych zapyta, dlaczego nie blokowano tak gorliwie przestrzeni powietrznej Egiptu i Tunezji, w których społeczeństwo również walczyło o wolność i wyzwolenie spod jarzma okrutnych dyktatorów. I co z tego, że ani w Egipcie, ani w Tunezji ropy i gazu nie uświadczysz (w Egipcie „śladowe” ilości ropy mają)?! Tam widocznie społeczeństwa sprytniejsze i same sobie radę dały.
A że na świecie ciemiężonych narodów bez liku, to biedni politycy muszą co rusz urządzać konferencje prasowe w obronie praw i wolności tychże. W ostatnim czasie trzeba było powspółczuć Jemeńczykom, Syryjczykom, Sudańczykom, Somalijczykom, Palestyńczykom (którym to politycy współczują już kilkadziesiąt lat). Ale wśród szczęśliwców wytypowanych do bezinteresownego wyzwolenia znaleźli się, jak do tej pory Irakijczycy, Afgańczycy (oni już trzykrotnie mieli ten zaszczyt) i Libijczycy. Jeszcze wcześniej wyzwalani byli Wietnamczycy (co nie do końca się udało) oraz Koreańczycy (co udało się tylko w połowie). Dawniej liderem w bezinteresownej pomocy bratnim narodom był Związek Radziecki, który doszedł już do takiej wprawy, że zaczął już wyzwalać na skalę masową. Dziś mamy odwrócenie sił i prym wiodą Amerykanie. Od Sowietów nauczyli się tego, że zawsze można wyzwolić kogoś wbrew jego woli, a później można mu wytłumaczyć, że tak jest dla niego lepiej. A zupełnym novum jest prezent dołączany do wyzwolenia w postaci demokracji. Do odbioru tych nagród reprezentanci wyzwolonych zostali wyznaczeni przez darczyńców (Hamid Karzaj, Nuri Al Maliki). Zwykłemu ludowi wytłumaczono: „My ich znamy, wy ich wkrótce poznacie, a oni już wiedzą, co z tym wszystkim zrobić.”
Teraz Ameryka przygotowuje się do wyzwalania Irańczyków. Saudyjczyków na razie nie trzeba wyzwalać – poczekamy aż skończą im się „narzędzia” do kamienowania i ludzie przestaną tam cierpieć. Im akurat nikt publicznie nie współczuje. W dobie światowego kryzysu i ludowych rewolucji wielcy światowi przywódcy mają nie lada problem. Komu już zacząć współczuć i kogo nazwać tyranem bądź dyktatorem? Nursułtana Nazarbajewa z Kazachstanu? Ilhama Alijewa z Azerbejdżanu? Garbanguły Berdymuchamedowa z Turkmenistanu? Akurat do nich jeździmy prosić o ropę, więc byłoby trochę niezręcznie przy herbacie. Kurmanbeka Bakijewa z Kirgistanu już zbesztaliśmy, bo został obalony. Możemy ewentualnie pokusić się o krytykę Islama Karimowa z Uzbekistanu, bądź Emomali Rachmona z Tadżykistanu. Z tym że, jaki w tym sens jeśli nikt o tych ludziach (a może i krajach) nigdy nie słyszał? Jak już zaczną ich obalać, to wtedy każdy z zachodnich przywódców będzie mógł zorganizować konferencję prasową i odważnie wstawiać się za ciemiężonym narodem. I wtedy nasze liczne media będą mogły się prześcigać z transmisjami tych pełnych empatii przemówień. A potem Rada Bezpieczeństwa ONZ wyda rezolucję potępiającą dyktatora, który krwawo tłumi protesty swojego ludu.
A wystarczyłoby po prostu mówić prawdę. I powiedzieć: „Musimy interweniować w Libii, bo jeśli przeciągnie się tam wojna domowa, to będziemy mieli benzynę za 7 zł za litr.” Albo: „Nie krytykujemy dyktatorów Azerbejdżanu ani Kazachstanu, bo skąd weźmiemy ropę do napełnienia gazociągu ITGI, czy planowanego Nabucco. A jeśli dodatkowo dogadamy się z Turkmenistanem to może wkrótce benzyna będzie po 3 zł za litr.” A Barrack Obama w przemówieniu do narodu powie: „Jutro możemy mieć pokój na Bliskim Wschodzie i w Afryce, jeśli kraje członkowskie Rady Bezpieczeństwa ONZ przestaną tam sprzedawać broń. Ale to wiąże się z drastycznym zmniejszeniem dochodów m.in. amerykańskich koncernów zbrojeniowych i tym samym z pogorszeniem stanu amerykańskiej gospodarki. Dla was drodzy krajanie będzie to oznaczało znaczny spadek standardu życia.”
Może i tzw. opinia publiczna uznałaby takie komentarze za cyniczne, ale myślę, że po krótkim przemyśleniu doceniliby szczerość i odwagę takich polityków. A dla samych polityków jest to możliwość zyskania szacunku i poparcia wyborców. I to w bardzo prosty sposób – mówiąc prawdę.