piątek, 25 lutego 2011

Polacy robią hałas, Niemcy robią interesy

Niemcy po raz kolejny pokazują, że jeśli chodzi o ich gospodarkę i, krótko mówiąc, o pieniądze, nie mają żadnych skrupułów i twardo obstają przy swoim. I nie jest to z mojej strony negatywna ocena ich działań, tylko przykład dla naszych polityków (a także społeczeństwa), jak buduje się silne i bogate państwo.
Swoją determinację Niemcy pokazali podczas ostatniej konferencji w Szczecinie. W dalszym ciągu nie zgadzają się na zmianę trasy przejścia rurociągu Nord Stream tak, aby nie ograniczał dostępu dużych jednostek do portów w Świnoujściu i Szczecinie. Chodzi o fragment rury, który przechodzi przez wyłączną strefę ekonomiczną Niemiec, ale leży na trasie do polskich portów. Taka zmiana trasy pociągałaby za sobą znaczny wzrost kosztów budowy, co negatywnie odbiłoby się na niemieckich spółkach wchodzących w skład konsorcjum Nord Stream (E.ON, Winterschall, BASF).
Niemcy, które dość mocno odczuły globalny kryzys gospodarczy, stosunkowo szybko i nadzwyczaj efektownie wyszły z niego bez większych obciążeń niemieckiego społeczeństwa. Rząd nie podniósł podatków, nie wpompował wielkich pieniędzy w zadłużone banki, ani nie obciął zbytnio funduszy na politykę społeczną. Zajął się natomiast intensywną i realną pomocą dla rodzimych firm (zarówno małych, jak i dużych). I efekty widać już dziś: wzrost gospodarczy na poziomie 3,6%, znaczny wzrost eksportu i wciąż dodatni bilans w handlu międzynarodowym (przewaga eksportu nad importem).
W poprzednim poście pisałem o podróżach ministrów i urzędników niemieckich do krajów Afryki Północnej (Tunezja, Maroko, Algieria) w celu podpisania dwustronnych umów o współpracy gospodarczej. Nie są to jedyne działania niemieckiego rządu mające wspomóc rodzime przedsiębiorstwa. Powszechnie wiadomo, że eksport jest jednym z najważniejszych składników niemieckiego PKB. Z tego powodu już kilka lat temu zostały utworzone specjalne fundusze państwowe mające wspierać niemieckich eksporterów. Chodzi tu o firmy działające na rynkach państw rozwijających się (Chiny, Rosja, Brazylia), a także współpracujące z firmami szwajcarskimi (wiele firm z gospodarek wschodzących jest zarejestrowane w Szwajcarii). Fundusze te (aktualnie niespełna 100 mld euro) to zabezpieczenia dla niemieckich firma eksportujący na rynki o podwyższonym ryzyku inwestycyjnym. Mają za zadanie zachęcić i zabezpieczyć niemieckich eksporterów przy wymiany z takimi krajami, jak Chiny, Rosja, czy Brazylia (np. inwestycje związane igrzyskami olimpijskimi w Rio de Janeiro), gdy na przykład kontrahent nie zapłaci za dostarczone towary.
Wygląda to nie nieuczciwą konkurencję, ale de facto Niemcy nie łamią w ten sposób żadnych międzynarodowych przepisów. Od wielu lat wkładają ogromny wysiłek (m.in. finansowy), aby wspomóc swoje przedsiębiorstwa i dzięki temu budować jedną z największych gospodarek na świecie. Natomiast polscy politycy (ale także społeczeństwo) skupiają się na katastrofie smoleńskiej i kolejnych komisjach śledczych, a jakiekolwiek wsparcie dla polskich przedsiębiorstw będzie odczytane jako korupcyjne powiązanie polityków ze światem biznesu. Polacy dalej nie nauczyli się myśleć racjonalnie i pozytywistycznie i wciąż dominuje u nas infantylny romantyzm i buta. I właśnie dlatego nadal jesteśmy mało znaczącym państwem na arenie międzynarodowej.

wtorek, 22 lutego 2011

Kaddafi jedzie do Rosji

Po krwawym tłumieniu protestów w Libii, wiele osób zastanawia się czy Muammar Kaddafi jest jeszcze w kraju. Niektórzy spekulują, że uciekł do Wenezueli (tam rządzi podobny do niego watażka Chavez), inni sugerują Zimbabwe. Ale Kaddafi nie musi szukać daleko. Wczoraj do Rosji zaprosił go Władimir Żyrinowski, wicespeaker rosyjskiej Dumy (odpowiednik polskiego wicemarszałka Sejmu). W apelu do przywódcy Libii, rosyjski deputowany powiedział, że zmiany w świecie arabskim są nieuniknione i jednocześnie zaprosił go Kaddafiego, aby uczynił z Moskwy swoje stałe miejsce zamieszkania.
To chyba już taka tradycja współczesnej Rosji, że bierze pod swoje ramiona byłych dyktatorów. Kilka lat temu zapraszali Milosevicia, ale zmarło mu się w więzieniu. Jednak cała rodzina byłego prezydenta Serbii mieszka w Rosji i ma się dobrze. W przypadku Kaddafiego znaczenie może mieć aspekt demograficzny. Rosja od wielu lat jest zaniepokojona spadkiem liczby ludności, a wiadomo, że Arabowie mają dużo żon i jeszcze więcej dzieci. A i można by umieścić Kaddafiego na Kaukazie Północnym. Szybko by zrobił tam porządek. Pod tym względem jest dużo zdolniejszy niż Kadyrow.
W następnej kolejności azyl w Rosji otrzymają: rodzina Castro, Kim Dzong Il wraz z rodziną, Ahmadineżad (prezydent Iranu), Ismail Hanija (szef Hamasu), Nasrallah (szef Hezbollahu) oraz szefowie włoskiej mafii. Następnie do Rosji zostaną wywiezione odpady radioaktywne z całego świata. Potem otoczy się to wszystko drutem kolczastym pod napięciem, a rosyjskie władze będą mówić obywatelom, że trzeba bronić ostatniego kawałka wolnego świata przed bestiami z zachodu.

niedziela, 20 lutego 2011

Biznes po rosyjsku…

W lutym tego roku na Węgrzech zostały aresztowane trzy osoby: były prezes Spółki Obsługi Majątku Narodowego, sekretarz stanu w węgierskim MSZ oraz były ambasador Węgier w Moskwie. Zarzuca się im nieprawidłowości przy sprzedaży gmachu węgierskiego przedstawicielstwa handlowego w Moskwie. Zostało ono sprzedane (bez przetargu) za 21,3 mln dolarów, mimo, że jego wartość była szacowana na ok. 52 mln dolarów. Nieruchomość kupiła firma z Luksemburga, której współwłaścicielem jest rosyjski biznesman Wiktor Wekselberg. Następnie inna firma Wekselberga sprzedała ową nieruchomość rosyjskiemu skarbowi państwa za 3,5 mld rubli (ok. 142,2 mln USD), czyli za 7-krotnie wyższą cenę. I może nie byłoby to aż tak dziwne gdyby nie kilka faktów:
- w 2007 roku rosyjski rząd deklaruje chęć zakupu nieruchomości i wydziela na ten cel w budżecie 3 mld rubli
- w 2008 nieruchomość zostaje sprzedana firmie z Luksemburga (Diamond Air)
- w 2009 roku rosyjski skarb państwa kupuje tę nieruchomość za 142,2 mln USD

… i biznes po niemiecku

 
Na początku lutego sekretarz stanu w niemieckim Ministerstwie Gospodarki podpisuje w Maroku list intencyjny dotyczący utworzenia bilateralnej komisji gospodarczej. W połowie tego miesiąca niemiecki min. spraw zagranicznych Guido Westerwelle jedzie do niespokojnej Tunezji, aby zabezpieczyć niemieckie interesy w tym kraju i oferuje intensyfikację współpracy gospodarczej. Ma to poprawić sytuację gospodarczą Tunezji oraz przynieść korzyści firmom niemieckim. W marcu podobne rozmowy odbędą się w Algierii.

Wnioski?

W Rosji istnieje pewna wąska grupa bajecznie bogatych ludzi, podczas gdy większość społeczeństwa jest, ogólnie mówiąc, biedna. W Niemczech większość społeczeństwa jest bogatsza niż w jakimkolwiek innym kraju UE. Terytorium Rosji to ponad 17 mln km kw. oraz ogromna ilość surowców mineralnych. Powierzchnia Niemiec to ok. 357 tys. km kw. i brak znaczących źródeł surowców. PKB na osobę w Rosji to ok. 12 tys. USD, PKB na osobę w Niemczech to ok. 40 tys. USD (2008 rok).

A wnioski każdy może wyciągnąć sam.

piątek, 18 lutego 2011

Wojna o Kuryle

Na dalekim wschodzie robi się gorąco. Od zakończenia II Wojny Światowej Japonia i Rosja (wcześniej ZSRR) nie podpisały traktatu pokojowego, który regulowałby jednocześnie przebieg granicy pomiędzy tymi państwami. Chodzi tu głównie o kilka wysp, nazywanych Kurylami. Sprawa jest poważna, bo jak donoszą media, na spornych terenach znajdują się duże złoża surowców naturalnych, w tym ropy i gazu. Rosja prezentuje tu nieprzejednane stanowisko i podejmuje bardzo kontrowersyjne decyzje (np. o rozmieszczeniu na wyspach rakiet S400).
Ktoś mógłby zapytać, dlaczego Rosja, która ma jedne z największych (a może i największe) złóż surowców naturalnych na świecie, tak zaciekle broni niewielkiego skrawka ziemi. A no dlatego, że pewnie ten bogaty w surowce skrawek ziemi już stał się przedmiotem transakcji. Takiej transakcji, których wiele było już we współczesnej Rosji.
Kojarzy mi się ta sytuacja z pewnym fragmentem polskiego filmu „To ja, złodziej”. Tam pewien gangster planuje ukraść i sprzedać auto innemu gangsterowi. Jednak w międzyczasie okazuje się, że auto ukradł ktoś inny. Gangster mówi, że to nie jemu ukradli samochód, tylko temu niedoszłemu klientowi, bo on już za niego zapłacił. I moim zdaniem podobna sytuacja miała miejsce w przypadku sporu o Kuryle. Gdy władze rosyjskie dowiedziały się o złożach surowców naturalnych, ktoś na pewno zgłosił chęć uczestniczenia w ich eksploatacji i zapewne transakcja (nieoficjalna) już została zawarta. Niewykluczone, że nabywcą ma być jakaś spółka państwowa i korzyści z tego będą czerpać ludzie władzy. I dlatego teraz trzeba te wyspy odzyskać za wszelką cenę.
Z podobną sytuacją mieliśmy do czynienia przy budowie drogi przez słynny las w Chimkach. Pomimo licznych protestów mieszkańców dzielnicy, władze i tak zrealizowały swoje zamiary. Dziennikarz zajmujący się tą sprawą i pomocą prawną dla protestujących mieszkańców został pobity do nieprzytomności. Stało się tak, dlatego, że osoby związane z władzami krótko przed rozpoczęciem budowy wykupiły nieruchomości znajdujące się na terenie planowanej trasy. W przypadku budowy drogi, właściciele tych nieruchomości otrzymają wysokie odszkodowania oraz sprzedadzą państwu te nieruchomości za odpowiednio wysoką cenę.
Wniosek jest taki, że tak zdeterminowana postawa Rosji sugeruje, że plany odnośnie surowców na Kurylach są już jasno sprecyzowane. Zastanawia też radykalna postawa prezydenta FR, który do tej pory jawił się, jako łagodny liberał. Być może Miedwiediew chce dać szanse wzbogacenia się swoim ludziom, aby budować silniejsze zaplecze polityczne przed przyszłymi wyborami prezydenckimi, w których startowałby przeciwko Putinowi.

środa, 9 lutego 2011

Łużkow walczy o demokrację

Kreml kontynuuje proces centralizacji władzy. Po odwołaniu wpływowych gubernatorów Tatarstanu i Baszkirii oraz ustanowienia nowej jednostki administracyjnej, obejmującej Kaukaz Północny (w celu ograniczenia władzy prezydenta Czeczenii Kadyrowa), przyszedł czas na mera Moskwy Jurija Łużkowa. Jest on jednym z niewielu ludzi z czasów Jelcyna, który wciąż pozostawał przy władzy.
Działanie to nie powinno zaskakiwać, gdyż świetnie wpisuje się w dotychczasową politykę wewnętrzną Putina (którą ostatnio prowadzi rękami Miedwiedieva). Ciekawa jest jednak reakcja Łużkowa. Ogłosił powstanie nowego ruchu, który będzie walczył o demokrację i naprawę państwa. Brzmi to troche, jak desperackie okrzyki Bieriezowskiego o tyrańskich rządach Putina. I Łużkow i Bieriezowski dorobili się wielkich fortun i wpływów za rządów Jelcyna i teraz są wściekli na rosyjskiego premiera, że ten chce ich tego pozbawić. Pomijając skandaliczny charakter poczynań tego ostatniego, dosyć groteskowa jest reakcja Łużkowa. Człowiek, który także za rządów Putina dorobił się wielkiej fortuny (bardzo wątpliwe, że legalnie), był autorem wielu radykalnych i rasistowskich wypowiedzi (głównie na temat Czeczenów) i sprawował autorytarne rządy w Moskwie, korzystając z poparcia Kremla, teraz podnosi sztandar demokracji. Myślę, że lepszą decyzją byłoby pójść w ślady Bieriezowskiego (być może wkrótce tak się stanie) i poprosić o azyl gdzieś w Unii Europejskiej.
W świetle historii rozprawiania się Putina (i jego mafii z FSB) z przeciwnikami, zadziwia ogromna pewność siebie (już byłego) mera Moskwy. On sam twierdzi, że jest człowiekiem uczciwym, a sprawę Chodorkowskiego kwituje stwierdzeniem, że „każdy potrzebuje swojego Chodorkowskiego”. Niestety w Rosji było już wielu „Chodorkowskich” i może ich być więcej, gdyż ludzie FSB mają wilczy apetyt na władzę i udowodnili wielokrotnie, że nie cofną się przed niczym, gdy ktoś staje im na drodze.
Putin sprawnie rozgrywa tę partię i wydaje się, że toruje sobie drogę przed zbliżającymi się wyborami prezydenckimi w 2012 roku. Można by pomyśleć, że nie powinien obawiać się o zwycięstwo. Jednak nawet on zdaje sobie sprawę, że Rosja jest krajem dziwnym i nieprzewidywalnym i wszystko jest możliwe. Obserwując ostatnie wydarzenia przypuszczam, że jako następna poleci głowa Łukaszenki. Nie będzie to tak proste jak w przypadku Łużkowa, Szajmijewa czy Rachimowa, jednak gdy już Kreml znajdzie „godnego” następcę Aleksandra Grigoriewicza, stanie się to całkiem realne.

Komentarz do listu Jarosława Kaczyńskiego

W liście Jarosława Kaczyńskiego „Sojusznicy i wartości” autor zaskakuje totalnym brakiem wiedzy i zorientowania w aktualnym układzie geopolitycznym świata. Wspomina wydarzenia z przeszłości, które nijak się mają do omawianego tematu, a nie rozumie podstawowych procesów gospodarczych i politycznych.
Po pierwsze prezes PiS uparcie forsuje ścisły sojusz Polski z USA mimo, że ostatnie lata pokazały, że taki sojusz nie jest potrzebny ani nam, ani im. Zwłaszcza po objęciu władzy przez Baracka Obamę. Od zakończenia II wojny światowej na świecie występuje polaryzacja, gdzie po jednej stronie stoi Rosja (wcześniej ZSRR), a po drugiej Stany Zjednoczone. I od 1945 roku aż do teraz interesy tych dwóch państw są ze sobą sprzeczne prawie pod każdym względem. Biorąc pod uwagę najnowszą historię Europy Środkowo-Wschodniej, nie dziwi fakt, że sympatie krajów tego obszaru kierują się raczej w stronę Ameryki. Trzeba jednak pamiętać, że od ok. 20 lat nie tylko Wschód, ale i cała Europa nie leży w głównym kręgu zainteresowań Amerykanów. Wystarczy prześledzić cele podróży najważniejszych polityków amerykańskich w ostatnich latach. To Bliski Wschód i Azja Centralna, czyli główne obszary rywalizacji między Rosją i USA. Powód jest prosty – potężne złoża surowców na terenach państw tych regionów. Wydaje się to jasne i logiczne. Tylko gdzie w tym wszystkim nasz interes? Mimo militarnego zaangażowania w ten konflikt poprzez udział w wojnie w Iraku i Afganistanie,nie uzyskujemy żadnych wymiernych korzyści. Bo gdy dochodzi do podziału „naftowego tortu”, nasze firmy nie mają szans z amerykańskimi, czy brytyjskimi. Korzyści z samego prowadzenia wojny uzyskują takie państwa, jak USA, WielkaBrytania, Francja i w pewnym sensie Niemcy, ponieważ znaczną część dochodów czerpią z handlu bronią. Nasz przemysł zbrojeniowy jest zbyt słabo rozwinięty aby nasza gospodarka na tym skorzystała.
Drugim ważnym aspektem jest to, że ten dosyć prosty kształt świata, w którym o wpływy rywalizują dwa wielkie mocarstwa zostaje zakłócony przez szybko rosnącą pozycję Chin. Bardzo wyraźnie to widać nawet po zachowaniu Amerykanów i Rosjan. Oba kraje czują się zagrożone rosnącą potęgą Chińskiej Republiki Ludowej. Wiedzą, że swoje dotychczasowe konflikty muszą odłożyć na bok. Stąd ten sławny reset we wzajemnych relacjach. Ostatnimi czasy doszło do zawarcia porozumień, które do niedawna wydawały się niemożliwe. Rosjanie zgodzili się na zaostrzenie sankcji wobec Iranu, doszło do kompromisu w sprawie rozbrojenia nuklearnego. Rosja zaproponowała Stanom pomoc logistyczną w wojnie w Afganistanie. Chwilowo uspokoiła się sytuacja na Bliskim Wschodzie. Tymczasem logika Jarosława Kaczyńskiego w sprawie zawierania strategicznych sojuszy polega na robieniu groźnych min w kierunku Rosji, wiedząc, że za naszymi plecami stoi Ameryka, która roztacza nad nami parasol ochronny (albo tarczę antyrakietową). Jednak aktualnie te dwa mocarstwa siadają ze sobą przy jednym stole i zastanawiają się jak powstrzymać rosnącą potęgę Chin.
Bardziej niż Stany Zjednoczone, całą tą sytuacją zaniepokojona jest Rosja, ponieważ powiększanie się chińskiej strefy wpływów odbywa się jej kosztem. Wydaje się nawet, że Rosjanie całkowicie „odpuścili” już Azję Centralną, bo nie są wstanie konkurować gospodarczo z potężnymi Chinami, które zainwestowały dziesiątki miliardów dolarów w przedsięwzięcia w tym regionie. Tego typu działania uniezależniają takie kraje jak Kazachstan i Uzbekistan od Federacji Rosyjskiej, co podkopuje jej pozycję w całej Azji Centralnej. Poparcie nowych (a tak naprawdę starych) władz w Kirgistanie po obaleniu coraz bardziej samodzielnego Bakijewa było próbą odzyskania wpływów w regionie.
Dlatego nie powinna dziwić tak nieprzejednana postawa Rosji na Kaukazie i w Europie Wschodniej. Ludzie na Kremlu zdają sobie sprawę, że wschód już jest stracony i trzeba „ratować” zachód. Efektem są ostre konflikty gazowe i gospodarcze z Białorusią, Ukrainą, Mołdawią oraz wojna z Gruzją. A także utworzenie nowej osobnej jednostki administracyjnej, obejmującej Kaukaz Północny. Pan Kaczyński chyba nie rozumie, że Kaukaz jest punktem newralgicznym Rosji. To jest ich zaplecze surowcowe oraz drogi przesyłu gazu i ropy. Dlatego próby politycznej ingerencji na tym obszarze są nieodpowiedzialne. A aspekty moralne poruszane przez prezesa, czyli szerzenie wartości demokratycznych w porozumieniu z takimi ludźmi jak Sakaszwili to totalne nieporozumienie. Rządy prezydenta Gruzji nie mają nic wspólnego z zachodnimi wartościami ani poszanowaniem praw człowieka.
I chociaż popieram wsparcie dla ruchów wolnościowych i demokratycznych w państwach byłego ZSRR (np. pomarańczowej rewolucji na Ukrainie), to mam zastrzeżenia do sposobów, jakie proponuje Kaczyński. Pomoc dla protestujących przeciwko cenzurze, łamaniu praw człowieka na Ukrainie czy Białorusi – jak najbardziej. Poparcie dla interwencji zbrojnej Gruzinów w zbuntowanych prowincjach – nigdy! Jeśli chcemy wesprzeć procesy demokratyzacji na terenach byłego WNP to jedyną drogą jest poprawa relacji ze społeczeństwami z tego obszaru. Bo tylko w ten sposób możemy przekazać im i przekonać ich do tzw. zachodnich standardów i wartości. W tym celu powinniśmy się skupić nie na „odkłamywaniu historii”, tylko na kwestiach naszej wspólnej przyszłości. Zajmijmy się takimi sprawami jak liberalizacja polityki wizowej UE z Ukrainą, Mołdawią, Białorusią. Polepszy to nasze wzajemne relacje, jak i sytuację ekonomiczną obywateli tych państw. A to z pewnością zbliży ich do integracji europejskiej. Zintensyfikujmy działania w ramach Partnerstwa Wschodniego.
Pan prezes udaje, że jest ogromnie przejęty sytuacją w krajach byłego ZSRR, a nigdy nie zrobił jeszcze nic, żeby tę sytuację w jakiś sposób poprawić. Potrafi natomiast gadać dużo i bez sensu. Tego typu listy niech odczytuje z ambony u ojca Rydzyka, a politykę zagraniczną zostawi dyplomatom.

Kaczyński musi odejść!

Pan prezes kontynuuje swoją kampanię niedorzeczności i majaczenia. Mówiąc, że ma „niewielkie zaufanie do intelektu pana Komorowskiego” nie tylko daje wyraz swojej pogardy dla ludzi, którzy myślą inaczej niż on, ale także wystawia się na pośmiewisko. Ja osobiście twierdzę, że intelektu brakuje samemu prezesowi. Wszystko, co robi przez ostatnie miesiące jeszcze bardziej pogrąża jego partię i jego samego.
Dowodem „intelektu” Kaczyńskiego jest nieustanna paplanina o krzyżu. Prezes w dalszym ciągu nie rozumie, że nikogo nigdy nie obchodził ten jego krzyż. Jedynymi zainteresowanymi byli politycy i dziennikarze. Ten (bądź co bądź) lider opozycji od wielu miesięcy nie powiedział nic sensownego (jeśli w ogóle mu się to kiedyś przytrafiło). W dodatku dumnie oznajmia, że PiS jest jedyną partią, która ma program. Nie czytałem tego oficjalnego, ale sądząc po wypowiedziach polityków tej partii to program pewnie wygląda tak:
1. Intronizacja Jarosława Kaczyńskiego na króla Polski.
2. Mianowanie Jezusa Chrystusa na wicekróla.
3. Mianowanie Matki Boskiej królową Polski (pierwsza dama?).
4. Beatyfikacja Lecha Kaczyńskiego.
5. Budowa największego w Europie pomnika Lecha Kaczyńskiego na Krakowskim Przedmieściu, zburzenie pałacu prezydenckiego aby nie zasłaniał pomnika oraz budowa replik tego pomnika w większości polskich miast.
6. Delegalizacja Platformy Obywatelskiej i SLD oraz postwienie zarzutu zdrady państwa kierownictwu tych dwóch partii.
Dodatkowym punktem mógłaby być próba ściągnięcia wszystkich polskich emigrantów z powrotem do Polski. Bo okazało się, że prezes jest bardzo zmartwiony sytuacją młodych Polaków za granicą. Według niego potrzeba do tego "zdecydowanej, twardej polityki, która będzie egzekwowała prawo, reguły rynkowe i zasady prawdy". A według mnie (nota bene byłego emigranta;) polskiej młodzieży najbardziej potrzeba: sensownej i odpowiedzialnej polityki, która jak najmniej ingeruje w życie obywateli, możliwości rozwoju intelektualnego i ekonomicznego, nieskrępowanego kościelnymi i pseudopatriotycznymi dogmatami. Atak na marginesie to na zachodzie nikt nie pracuje za głodowe stawki. Czy Polacy dostają najniższe? Nie sądzę. Są powszechnie cenionymi pracownikami w Unii Europejskiej i w Anglii czy Irlandii wykonując nawet najmniej prestiżowe zawody są opłacani na tyle godnie, że wiekszość z nich nie zamierza wracać do kraju. A co do egzekucji prawa to młodzi Polacy oczekują, że wszyscy będą równi w obliczu Temidy. Na pewno oczekują, że ludzie, którzy robią przekręty i narażają skarb państwa (czyli okradają wszystkich obywateli) będą ukarani bez względu na to, czy są byłymi pracownikami SB, czy duchownymi Kościoła katolickiego. A obrona takich osób poprzez szerzenie tezy o szykanowaniu Kościoła przez władze nijak nie ma się do zasad prawdy.
A najgroźniejsze z tego wszystkiego jest to, że zaburzenia psychiczne prezesa są zaraźliwe. Na początku udzieliło się to jego współpracownikom. Pani Jakubiak po paskudnym liście od Kaczyńskiego od razu zadeklarowała wierność prezesowi. Kluzik-Rostkowska i Poncyljusz także zadeklarowali bezwzględną wierność Kaczyńskiemu po tym gdy ten bardzo negatywnie skomentował wykonaną przez nich pracę w kampanii prezydenckiej. O Błaszczaku i Kuchcińskim już nie wspomnę, bo oni bardziej kwalifikują się na nosicieli niż zarażonych.

Politycy w sutannach

Co łączy Stalina i kardynała Dziwisza? Hipokryzja! Kiedyś Stalin w jednym ze swoich przemówień łajał zachodnie państwa za łamanie praw człowieka. Zarzucał im dominację wąskiej grupy ludzi, którzy posiadali nieograniczoną władzę i nie podlegali obowiązującemu prawu. Wytykał wykorzystywanie i przedmiotowe traktowanie biedniejszej większości społeczeństwa przez elity będące u władzy. Nie pomyślał tylko o tym, że całe to przemówienie było opisem ówczesnej rzeczywistości w rządzonym przez niego kraju. Oczywiście słuchająca przemówienia publiczność nagrodziła go gromkimi brawami, ale na pewno w niektórych głowach pojawiła się myśl, że to totalna hipokryzja.
Takie samo wrażenie miałem ja, gdy przeczytałem fragmenty wypowiedzi kard. Dziwisza na uroczystościach Sierpnia 1980. Pozwoliłem sobie zmodyfikować nieco jego wypowiedzi, aby obnażyć hipokryzję Kościoła. Poniższy fragment jest cytatem z portalu internetowego gazeta.pl:
„Według metropolity krakowskiego polskie społeczeństwo wciąż trapią: niewrażliwość na potrzebujących i słabych, niepotrzebne i bolesne podziały, chciwość na pieniądze i władzę i chęć robienia kariery, zamiast uczciwego pełnienia służby społecznej.”
Według mnie: przedstawcieli Kościoła w Polsce wciąż trapią: niewrażliwość na potrzebujących i słabych, tworzenie i stymulowanie podziałów i konfliktów w społeczeństwie. Tzw. dostojnicy kościelni zamiast uczciwego i bezinteresownego pełnienia posługi kapłańskiej zajmują się uprawianiem polityki, robieniem kariery i dochodzeniem do wielkich fortun, korzystając z uprzywilejowanej pozycji prawnej Kościoła katolickeigo w Polsce.
Jak władze Kościoła mogą mówić o solidarności? A jaką solidarność wobec społeczeństwa pokazuje Kościół w Polsce? Ciągnie z tego społeczeństwa, ile tylko się da, nie dzieląc się z nim tym bogactwem, bo przecież podatków nie płaci. A jak pojawiają się jakieś problemy to biskupi umywają ręce i stają z boku po to, żeby w zaciszu umiejętnie rozgrywać wydarzenia na swoją korzyść, nie ponosząc przy tym żadnej odpowiedzialności. W końcu Kościół katolicki ma w tej kwestii prawie dwa tysiące lat doświadczenia i w grach politycznych nie ma sobie równych.

Precz z ciemnotą!

Panie Głódź, niech Pan przeczyta jeszcze raz Biblię i historię Polski. Jak człowiek o takiej pozycji może wygadywać takie głupoty? Jaki łańcuch wielkich prezydentów? A co ś.p. Lech Kaczyński zrobił wielkiego? Proszę wymienić jego jeden wielki czyn. Chociaż jeden. Może to, że psioczył na wszystkich i wszystko? A może to, że jak za pierwszym razem w Gruzji nie udało mu się rozbić samolotu, to dokonał tego już za drugim podejściem w Smoleńsku? I to z prawie setką ludzi na pokładzie! Faktycznie, wyczyn niesamowity. Ale czy stawia go on na równi z Mościckim i Narutowiczem? Oni też rozbili jakieś samoloty?
Mówi Pan, że „trzeba uciekać od pokusy niechęci budowania etosu prezydenta Lecha Kaczyńskiego”. A ja Panu radzę, żeby uciekał Pan od pokusy uciekania się do wszelkich haniebnych środków w celu robienia kariery politycznej. A jeśli już chce Pan stawiać pomniki „swoim” ludziom, to proszę to robić za własne pieniądze. Nie za publiczne! Bo mnie ani mojego kraju nie stać na to, żeby wydawać majątek na jakieś durnowate pomniki. Na te wszystkie papieskie pomniki też bym się nie zgodził (gdybym jako obywatel miał coś w tej sprawie do powiedzenia). Papież przed śmiercią prosił, żeby mu nie stawiać żadnych pomników (wiedział, że to zakrawa na bałwochwalstwo i pogaństwo). Na pewno bardziej by się cieszył, gdyby pieniądze wydane na te wszystkie pomniki przekazano np. na biedne dzieci. I myślę, że jeśli Lech Kaczyński miał choć trochę dobrego serca, to też by wolał przeznaczyć te pieniądze na jakiś szczytny cel. Niemcy budują drogi i budynki użyteczności publicznej, my wybudowaliśmy całą masę tandetnych pomników, które nie są nikomu do niczego potrzebne. A władze lokalne, prezentują tak ohydny koniunkturalizm, że aż żal patrzeć. Jak chcecie to sobie stawiajcie pomniki na własnych podwórkach!
A jaki Pana zdaniem widać (ponoć „gołym okiem”) „rozziew pomiędzy władzą a społeczeństwem”? Po pierwsze: co to jest rozziew??? A po drugie: mnie bardziej interesują decyzje władz, które wpłyną na rozwój gospodarczy naszego kraju. Decyzje, które mają wpływ na przyszłość moją, moich dzieci i wnuków. Tymczasem dostojnicy Kościoła (już od średniowiecza) robią wszystko, żeby społeczeństwo żyło w ciemnocie, aby mogli nim łatwo sterować. A ja nie chce żyć w państwie, gdzie rządzi kler, ludzie czytają tylko Biblię, kłaniają się na widok dwóch skrzyżowanych badyli i całują w rękę jakiegoś pajaca w purpurze. Chcę żyć w kraju, gdzie ludzie są bogaci, wszechstronnie wykształceni, świadomi politycznie i po prostu szczęśliwi. A Pan Głódź niech sobie jedzie na jakąś bezludną wysepkę, znajdzie tam sobie swojego Piętaszka i niech jemu karze budować pomniki. Pomyślności życzę!

Polityka po rosyjsku

Kolejny zamach w Rosji i znowu ten sam sprawca? Doku Umarow podpisuje się już pod każdą katastrofą, która się wydarzy na terenie Federacji (nawet pod tymi, które nie mają nic wspólnego z żadnym zamachem). A przecież przez pewien czas był uznawany za zmarłego, a niektóre źródła dalej twierdzą, że nie żyje i podszywa się pod niego ktoś inny. Wygląda na to, że nawet gdyby przykładowo na Kamczatce było trzęsienie ziemii, to on, żywy lub martwy, okrzyknąłby się jako jego sprawca. Po śmierci Basajewa Umarow został nadwornym terrorystą Kremla i w razie czego wszystko można zrzucić na niego i jego okrutnych Czeczenów. A mnie się wydaje, że sprawcą (sprawcami?) może być ktoś inny.
A może to Ramzan Kadyrow ma już dość oddechu Kremla na swoim karku. I chce odwrócić uwagę od swojego podwórka, licząc, że część funkcjonariuszy FSB przeniesie się do sąsiedniej Kabardyno-Bałkarii. On w tym czasie może dokończyć tępienie lokalnych oponentów i konkurencyjne klany.
A może to gorliwi oficerowie FSB, którzy jak nikt inny, są żywo zainteresowani eskalacją konfliktu na Kaukazie Północnym. Umacnia to ich pozycje w państwie imogą sobie bezkarnie hasać i łupić czeczeńskie i inguskie wioski.
Lekko podejrzana wydaje się też wypowiedź Miedviediewa o tym, że pozwalnia szefów służb porządkowych, jeśli będzie dalej dochodzić do takich sytuacji. Być może tylko wykorzystał okazję do zrobienia kilku roszad i usunięcia starej gwardii. A być może to wszystko jest odpowiednio zaplanowane… Tak jak toniegdyś robił Putin aby usprawiedliwić inwazję na Czeczenię. Zresztą w przypadku takich rządów jak w Rosji, czystki na najwyższych szczeblach władzy od czasu do czasu są jak najbardziej wskazane. Sąsiad Łukaszenka od lat stosuje tą metodę i jak na razie wychodzi mu to na dobre. Zresztą powszechnie wiadomo,że władze rosyjskie są zdolne do wszystkiego aby utrzymać władzę. Zresztą nie są to metody wymyślone przez Putina. Podobnie robił Bieriezovski i spółka.
Ale to wszystko tylko domysły… Być może dowiemy się (albo nasze wnuki) całej prawdy za jakieś sto lat, kiedy będzie już można oddtajnić mówiące o tym dokumenty.

ONZ do piachu?

Z nieskrywaną radością przyjąłem wiadomość o kolejnym gwoździu wbitym do trumny archaicznej ONZ. W dodatku cios został zadany z wnętrza organizacji i to z samego szczytu – od zastępcy sekretarza generalnego ds. audytu. Nie ukrywam, że będę kibicował rozpadowi ONZ jaki przewiduje pani Inga-Britt Ahlenius. Może uda się zaoszczędzić miliony (a być może i miliardy) dolarów i euro, które są trwonione przez tą nikomu niepotrzebną organizację. Od dawna śledząc informacje ze świata stale przewijało się sformułowanie typu: „ONZ potępiła…”, „ONZ wydała oświadczenie…”. I nawet te nic nie znaczące komunikaty zazwyczaj zawierały przyśpiewkę: „…jednak nie wszyscy członkowie ONZ podpisali się pod dokumentem…”. Wiadomo, że każdy i tak ciągnie w swoją stronę, więc po co jest do tego potrzebna jakaś instytucja? Szefowie państw ustalą co trzeba na niejawnym spotkaniu i wcale nie potrzebują jakichś dziwnych zgromadzeń typu Rada Bezpieczeństwa. Potem tylko muszą wysłać swojego człowieka (za nasze pieniądze) tylko po to żeby podpisał lub nie podpisał jakiegoś oświadczenia. Przy czym historia udowodniła, że podpisywanie zobowiązań wcale nie jest równoznaczne z ich przestrzeganiem (najlepszym przykładem jest Rosja). Pani Ahlenius słusznie zauważyła, że najistotniejsze (wedle statutu) sprawy i tak nie posunęły się ani o krok do przodu. Zresztą czego oczekiwać od organizacji, której jednymi z szefów są panowie Władimir Putin i Hu Jintao.
Mimo wszystko niezbyt fair wydaje się postawa pani Ahlenius, która przez prawie 5 lat była zastępcą Ban Ki Moona, a potem tuż przed zakończeniem kadencji oskarżyła go o spowodowanie rozkładu ONZ i następnie podała się do dymisji. Sprytu jej z pewnością nie brakuje.