środa, 2 lipca 2014

Pokój, czy kapitulacja?

Media trąbią dzisiaj o negocjacjach w sprawie zawieszenia broni na Ukrainie, trzymając kciuki za powodzenie rozmów Kijowa, Moskwy, Berlina i Paryża. Jakkolwiek pokój i dialog zawsze powinny być celem w każdym kryzysie i konflikcie, to jednak czasem trzeba o nie najpierw zawalczyć. W aktualnej sytuacji takie rozmowy mogą prowadzić do kompromisu, w którym Ukraina będzie zmuszona do poważnych wyrzeczeń w zamian za pokój. Który zresztą nie będzie dany raz na zawsze, a poniesiony koszt stanie się już faktem. Mówiąc wprost, Niemcy i Francja „oddałyby” Rosji wschodnią część Ukrainy, aby doprowadzić do stabilizacji regionu, co później będą mogły przedstawić, jako swój sukces. To „oddanie” oczywiście nie musi (i najpewniej nie będzie) wyglądać, jak w przypadku Krymu, ale może przyjąć kształt podobny do sytuacji w Mołdawii (mołdawskie Naddniestrze formalnie nie jest osobnym podmiotem państwowym, jednak nie jest też kontrolowane przez Kiszyniów, stacjonują tam rosyjskie wojska, a władze w Tyraspolu uważają się za niezależne).
               Obecnie wskazane byłoby kontynuowanie zdecydowanej ofensywy Kijowa przeciwko rosyjskim separatystom. Konieczne jest wyeliminowanie, rozbicie, czy też rozwiązanie wszelkich „niepaństwowych” grup zbrojnych. Istnienie takich organizacji uniemożliwia sprawowanie kontroli nad krajem i mocno podkopuje autorytet władz ukraińskich. Dopiero po wykonaniu tego niełatwego zadania będzie można zasiąść do stołu rozmów z przedstawicielami grup chcących większej decentralizacji Ukrainy. Nie można natomiast całkowicie stłumić, a tym bardziej lekceważyć ruchów separatystycznych, ponieważ wtedy zaczną się konsolidować i staną się groźniejsze (w sytuacji zagrożenia i presji po prostu nie będą miały innego wyjścia). Decentralizacja odbywałaby się pod kontrolą Kijowa, a gdy we wschodnich regionach i na granicy z Rosją ukraińska armia zajmie miejsce nielegalnych bojówek, Moskwa będzie miała ograniczony wpływ na przebieg wydarzeń. Ukraina nie może pozwolić na funkcjonowanie zbrojnych ugrupowań niezależnych od rządu w Kijowie (zarówno rosyjskich separatystów, jak i ukraińskich nacjonalistów). Najdobitniejszym przykładem jest sytuacja w Iraku, gdzie aktualnie część kraju przejęły szyickie bojówki. Ich siła wzięła się z poczucia dyskryminacji przez mniejszość sunnicką przed interwencją wojsk amerykańskich i brytyjskich. Po obaleniu Saddama Husajna (sunnity) Amerykanie chcieli jak najszybciej ustabilizować sytuację w kraju i zgodzili się na powstanie licznych szyickich ugrupowań zbrojnych (np. stworzona przez Muqtadę al‑Sadra armia Mahdiego, która dziś dumnie paraduje ulicami Bagdadu). Te z kolei wzięły odwet na rządzących do niedawna sunnitach, co zmusiło tych ostatnich do mobilizacji i samoobrony w postaci własnych ugrupowań zbrojnych. To samo może mieć miejsce na Ukrainie, gdy władze centralne pozwolą na formowanie się bojówek, które będą się wzajemnie zwalczały. Konsekwencją będzie włączenie się w walkę całych grup społecznych (w tym wypadku ukraińskich Rosjan z nacjonalistami) i piętrzenie się wzajemnych krzywd i nienawiści.
               Kluczową sprawą jest w tym wypadku dialog pomiędzy wszystkimi grupami na Ukrainie (mam tu na myśli ugrupowania polityczne, grupy etniczne, wspólnoty religijne, etc.) i oczywiście podział władzy, który jest nieunikniony. Od władz w Kijowie zależy wyłącznie to, w jaki sposób te procesy będą przebiegać. Gdy któraś z grup poczuje się dyskryminowana, zacznie walczyć z władzami centralnymi, co doprowadzi Ukrainę do punktu, w którym jest dzisiaj. Moment na zdecydowaną walkę z bojówkami i następnie dialog wydaje się być idealny. W powszechnych wyborach został wybrany prezydent, które nie jest identyfikowany z żadnym ze skrajnych ugrupowań. A na starcie ma okazję pokazać siłę i zdecydowanie, co będzie go legitymizować w oczach społeczeństwa, jako wystarczająco silnego do rządzenia krajem. Później jednak musi pełnić rolę mediatora, który nie będzie się opowiadał po żadnej ze stron, mając jedynie na względzie jedność państwa i stabilizację. Tu po raz kolejny przestrogą może być Irak, gdzie premier Nuri al‑Maliki (szyita) wyraźnie wspierał ugrupowania szyickie, dyskryminując zarówno sunnitów, jak i Kurdów (którzy w znacznej mierze przyczynili się do szybkiego obalenia Saddama). Taka polityka doprowadziła do sytuacji, w której władze centralne nie kontrolują już kraju, a jedynym ratunkiem jest pomoc z zewnątrz (z USA lub z Iranu).

I to ponownie doprowadzi nas do punktu wyjścia, kiedy o losach Ukrainy będą decydować Niemcy, Francuzi, Rosjanie, Amerykanie… A wszyscy oni będą widzieć przyszłość Ukrainy przez pryzmat własnych interesów, które niekoniecznie muszą być tożsame z interesem samych Ukraińców. Zwłaszcza, że oni również są w tej kwestii podzieleni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz