środa, 9 lutego 2011

ONZ do piachu?

Z nieskrywaną radością przyjąłem wiadomość o kolejnym gwoździu wbitym do trumny archaicznej ONZ. W dodatku cios został zadany z wnętrza organizacji i to z samego szczytu – od zastępcy sekretarza generalnego ds. audytu. Nie ukrywam, że będę kibicował rozpadowi ONZ jaki przewiduje pani Inga-Britt Ahlenius. Może uda się zaoszczędzić miliony (a być może i miliardy) dolarów i euro, które są trwonione przez tą nikomu niepotrzebną organizację. Od dawna śledząc informacje ze świata stale przewijało się sformułowanie typu: „ONZ potępiła…”, „ONZ wydała oświadczenie…”. I nawet te nic nie znaczące komunikaty zazwyczaj zawierały przyśpiewkę: „…jednak nie wszyscy członkowie ONZ podpisali się pod dokumentem…”. Wiadomo, że każdy i tak ciągnie w swoją stronę, więc po co jest do tego potrzebna jakaś instytucja? Szefowie państw ustalą co trzeba na niejawnym spotkaniu i wcale nie potrzebują jakichś dziwnych zgromadzeń typu Rada Bezpieczeństwa. Potem tylko muszą wysłać swojego człowieka (za nasze pieniądze) tylko po to żeby podpisał lub nie podpisał jakiegoś oświadczenia. Przy czym historia udowodniła, że podpisywanie zobowiązań wcale nie jest równoznaczne z ich przestrzeganiem (najlepszym przykładem jest Rosja). Pani Ahlenius słusznie zauważyła, że najistotniejsze (wedle statutu) sprawy i tak nie posunęły się ani o krok do przodu. Zresztą czego oczekiwać od organizacji, której jednymi z szefów są panowie Władimir Putin i Hu Jintao.
Mimo wszystko niezbyt fair wydaje się postawa pani Ahlenius, która przez prawie 5 lat była zastępcą Ban Ki Moona, a potem tuż przed zakończeniem kadencji oskarżyła go o spowodowanie rozkładu ONZ i następnie podała się do dymisji. Sprytu jej z pewnością nie brakuje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz